Zupa była tak rybna, że aż ości zgrzytały. Bukietem waliło po nozdrzach. Etyloamina, kurwa.
Ale nie ma co, ośmiorniczki w cukrze na deser zadowoliły porysowane ościami
podniebienia.
Teraz mała czarna z bubrem jako przystawką, kucharka zaniosła się czkawką. Oby nie pijacką.
Wywlekamy się sturlani na zewnątrz. Czuć powiew zimy.
Kawki stadami wylatują zza węgła, miny mamy harde, pyszne. Wypełnione żołądki buzują,
co raz strzelamy na wiwat. Szczególnie Szczygieł dał do wiwatu, salutując na baczność.
Czarna kawka spojrzała z ukosa. Salut jej nie spłoszył.
"Już z Aurory wystrzał padł" - Szczygieł padł, a za nim Skowronek. Kawki wydziobują im
oczy.
Pelikan zerwał się do ociężałego lotu, podskakując śmiesznie raz na jednej a raz
na drugiej nodze.
Brzuchy ciążą. Grawitują w kierunku rozwiązania nabrzmiałego wodami problemu.
W końcu Pelikan zerwał z pępowiną i się wzniósł. Wszyscy podnieśli wzrok, zatoczył
się ciężkim kołem i padł. Tuż pod latarnią, gdzie podobno najciemniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz