niedziela, 14 czerwca 2015

Poezja Kaowa

Wszechkupa doskonała
cała ludzkość się zesrała
nie była to kupa mała
kupa wielka jak świat cała

astronauta

Napisałem durny wiersz, jak to ma we zwyczaju, zaczynał się tak:

astronauta
wypadł z auta
całkiem pijany
trzyma się ściany

bo to o astronaucie ma być, na konkurs.
Trochę dziwny ten początek, astronauta i auto słabo się kojarzą, co innego statek kosmiczny czy coś, ale ciągnę dalej, bo to w końcu ma być tylko durny wiersz o astronaucie

chuj że na orbicie
spędził życie
w nieważkości
do późnej starości

tu już przegiąłem, w nieważkości do późnej starości? ale chuj tam, ciągnę te wymuszone, częstochowskie rymy dalej, na przekór wszystkiemu

gdy o świcie
tu w Madrycie
się zachowuje
jak knur w korycie

Tiaa czyli rzecz cała dzieje się we Hiszpanii, w tamtejszej stolycy.
No to wszystko jest jasne, Picasso, Franko i korrida tylko takie mogły wydać owoce.

piątek, 12 czerwca 2015

Armagedon

Opowiem wam, jak nastała ciemność.
Otóż, wybrałem się do Biedronki po codzienną dawkę etanolu, gdy pod sklepem zaczepił mnie gość.
Panie, taniutko mam, za dyszkie. To mówiąc uchylił poły szarego prochowca, pamiętającego czasy świetlanej komuny i pokazał mi szyjkę butelki.
Co to?
Ekstraordynaryjny bimberek, czysty i klarowny jak łza niemowlęcia, zachwalał lubieżnie.
Za dyche? Spytałem podejrzliwie.
Moge spuścić dwa złote, na chleb potrzebuje. Mrugał przy tym nerwowo.
Wydał mi się nieco podejrzany, ale co tam, niejeden już zagzajer pijałem i przeżyłem.
Dobra, dawaj, akurat jestem potrzebujący. Wysupłałem z pugilarysa, pamiętającego czasy świetlanej komuny, siedem złoty i pięćdziesiąt groszy.
Więcej nie mam, kryzys.
Zawinąłem flaszkę w połę surduta, spadek po dziadku i udałem się na degustację w pobliskie krzewy.
Trunek okazał się strawny. Troszkę zajeżdżał, ale nie ma co marudzić przy takiej cenie.
Piłem z gwinta, delektując się smakiem i bukietem, gdy ze zdziwieniem zauważyłem, że robi się coraz ciemniej. Słońce przygasło, aż znikło całkowicie.
Co jest kurwa? Wytrzeszczyłem oczy ale było tylko gorzej. Nastała ciemność całkowita.
Armagedon, kierwa, mruknąłem pod nosem i dopiłem flaszkę.

kupa w gaciach

Zdarzyło wam się kiedykolwiek popuścić w gacie? Jeśli nie to macie szczęście, jeśli tak to współczuję.
Albowiem, nie jest to zabawna sytuacja. Pół biedy, jeśli to wam wydarzy się w zaciszu domowym, gdzie mało świadków i blisko do łazienki. A i świadkowie bardziej tolerancyjni, nie od razu cię skreślą, tylko po pewnym czasie, gdy okażesz się recydywistą.
Gorzej w miejscu publicznym. Tam nie ma litości dla przestępcy. Nieważne, jak się będziesz tłumaczył, że to pierwszy raz, że jestem chory, że tata mnie skrzyczał. Nie istotne. Zesrałeś się w gacie, więc będziesz skazany i powieszony. Za jaja powieszony.
Oczywiście z tym powieszeniem, to w takim wielkim cudzysłowie. Nikt dosłownie cię nie powiesi za jaja, ale tak się będziesz czuł. Te ironiczne spojrzenia, ten wyraz obrzydzenia i wzgardy, czasami tylko politowania. To głośne pociąganie nosem i odpowiedni grymas na twarzy. Te ciche komentarze szeptane sobie nawzajem do ucha, podkreślane ironicznym uśmiechem. Ta szydera i wzgarda. Ta dezaprobata. Ten gniew i biczująca ironia. Czujesz jak pętla ludzkiej nienawiści i obrzydzenia zaciska ci się coraz mocniej, czerwieniejesz, pąsowiejesz, w skrajnych przypadkach nawet siwiejesz albo mdlejesz.
Z kupą w gaciach.
Tak wiem, to straszne. Taka trauma może zaważyć na całej reszcie twojego życia.
Dlatego proponuję wam jedyne sensowne rozwiązanie tego śmierdzącego problemu.
Zainwestuj w pieluchomajtki rozmiaru XXXL..

środa, 10 czerwca 2015

Śmieciak

Pijąc kolejną kawę, popatrzyłem z niesmakiem na mały wzgórek w kącie pokoju. W zależności od układu odniesienia, można by ten wzgórek potraktowac jako wzgórze. Wzgórze beznadziei. Wszystko zależy od układu odniesienia, wszystko jest relatywistyczne i dlatego w moich oczach wzgórek urósł do rozmiarów Wzgórza Beznadziei.
Owo Wzgórze, a właściwie już Masyw stanowiły różnorodne śmieci, rzucane precyzyjnie w jedno miejsce, pomiędzy szafką na której stał telewizor a druga szafką na której stały różne bambetle. Trzon masywu stanowiły wszelakiej maści i gatunku puszki, butelki i pudełka. To była tak zwana warstwa nośna, na której jak na rusztowaniu osadzały się z biegiem czasu pomniejsze szpargały, paprochy i paproszki. Tworzyło to wszystko razem dość malowniczą kompozycję.
Niestety, opatrzył mi się już ten nowotwór w kącie mojego pokoju. Zjadał też niepotrzebnie i tak już ubogą przestrzeń życiową. Postanowiłem zawalczyć z intruzem.
Trzeba było jednak opracować jakąś strategię walki..
Wzgórek ten, a może właściwiej guz na zdrowej tkance mieszkalnej, podobnie do nowotworu miał tendencje, nawet po usunięciu do nawrotów. Po głębszym przeanalizowaniu i pobraniu stosownych próbek i wycinków, stwierdziłem ze zgrozą, że to guz złośliwy.
Usunięcie go spowoduje nie tylko nawrót ale i mozliwe przerzuty w inne części pokoju, bowiem analiza pobranych próbek wykazała niezbicie praźródło guza. To była prawie w 90% Biedronka! Ręce mi opadły.
Dopiłem więc kawę i położyłem się spać.
Kawa, o dziwo, działa na mnie uspokajająco i nasennie.

Ciało

Obudziłem się po ciężarnej zmorami nocy. Z trudem rozwarłem powieki zaklejone śpiochami.
Zaraz jednak je zamknąłem, blask brzasku dnia poraził mnie niczym błyskawica. Jęknąłem.
Otworzyłem oczęta już nieco delikatniej i stwierdziłem, że jestem u siebie. Chwała Panu na
wysokościach! Mój zmysł geolokacyjny i tym razem mnie nie zawiódł i trafiłem jednak do domu.
W gębie trampek, ale to już norma, żadna nowość. Spróbowałem się zorientować, czy jest coś
do picia czy trzeba ruszyć dupę z wyra i poszukać jakiegoś wodopoju.
Rozglądałem się niemrawo, gdy nagle spostrzegłem ciało. Leżało obok mnie. Jakim cudem
dopiero teraz się zorientowałem? W każdym razie, to było żywe ciało, mała ulga, oddychało i chrapało
nawet. Musiałem być dokładnie przydżumiony, że dopiero teraz do mnie to dotarło.
Zapomniałem o trampku w gębie i zacząłem analizować ciało. Okazało się być kobiecym ciałem.
Kamień z serca. Faceta raczej bym nie strawił. Na dobitkę, dość młodym kobiecym ciałem.
Hmmm tylko skąd ona się tu wzięła? Mała zagwozdka. Ale co tam, nie ma co deliberować. Wyskoczyłem
z wyrka i pognałem do kibla. Dokonałem małych i większych ablucji, uzupełniłem płyny, poziom
elektrolitów wrócił do jakiej takiej normy, oddałem pienisty mocz a następnie smrodliwą kackupę i byłem
gotów.
Cichcem otwarłem drzwi od pokoju. Zajrzałem szpiegująco, dalej była i chrapała posapując. Czyli to jednak
nie pijacki wid. Zbliżyłem się skradająco. Spała na boku, odwrócona do mnie dupskiem. Miała na sobie
jakąś halkę czy cos w ten deseń. Była opięta na jej sterczącym dupsku. Całkiem apetyczne to dupsko.
Tłuste, długie i czarne włosy rozlewały się wielką ciemną plamą na poszarzałej od brudu poduszce.
Pasowało by w końcu wyprać pościel, zamyśliłem się smętnie.
Dotknąłem jej pulchnego ramienia. Brak reakcji. Ruszyłem ja raptowniej.  Zabulgotała, zacharczała i nagle
się zerwała. Spojrzała na mnie nieprzytomnie i wygęgała: Kurwa!
Aha, czyli to jakaś lepsza.
Żadna w sumie piękność i ten rozmazany makijaż. Bleee
Masz piwo? Spytała.
Nie mam, ale masz tu piątaka i skocz po dwa. Do Biedry.
Chciałem się babsztyla pozbyć, nawet za cenę pięciu złotych.
Zwinnie zagarnęła piątaka, uśmiechnęła się uroczo, pocałowała mnie na do widzenia, szepcząc mi do
ucha, że byłem boski i się zmyła.
Ze smutną miną, przeanalizowałem zawartość portfela i stwierdziłem, że oprócz tego piątaka, który
właśnie sie poszedł jebać, mam tylko talon na kurwę i balon, ale już nieważny.

Sztuka latania

Pewnego razu, a była to sobota rano, postanowiłem nauczyć się latać.
Pewnie każdy z was puknie się teraz w głowę. Latać? To przecież niemożliwe.
Też mi się tak wydawało, zwłaszcza, że mam sporą nadwagę. Mówiąc krótko, jestem grubas.
Czy ktokolwiek widział latającego grubasa?
Nikt, ja też nie widziałem latającego grubasa, a mimo to postanowiłem nauczyć się latać.
Inspiracją, do tego postanowienia, były moje sny. W nich to było bardzo proste. Trzeba było, delikatnie machając rękami, stopniowo wznieść się w powietrze. Nie jakoś bardzo wysoko, wystarczył metr nad ziemią i wykonując niezbyt nerwowo pływackie ruchy (sugeruję styl klasyczny,  kraul odpada zdecydowanie) płynąć gdzie oczy poniosą.
Jaki jest podstawowy warunek na sukces? Warunkiem jest pełna wiara w to, że latanie jest możliwe. W snach o tej tematyce, nie miałem żadnych wątpliwości, że latać potrafię, a jak stopniowo unosiłem się w powietrze nie było to żadnym dla mnie zaskoczeniem, było to całkowicie normalne.
W myśl przysłowia, że wiara czyni cuda a góry przenosi, stanąłem na środku mojego, niezbyt powierzchniowo dużego pokoju. Prawdę mówiąc stanąłem na środku klitki o wymiarach 220x350 cm. Ale co to ma do rzeczy? Nic.
No więc stanąłem na środku mojej klitki, i wzorem ze snów, rozłożyłem ręcę i delikatnie zacząłem nimi poruszać, naśladując ruchy skrzydeł jakiegoś oreła czy innego sępa. Dla większego skupienia i oderwania się od przaśnej rzeczywistości mojego pokoju (miałem w nim srogi bałagan) zamknąłem oczy i dalej delikatnie wymachiwałem skrzydłami, wróć! rękami.
Machałem tak i machałem, i stopniowo zacząłem odpływać w inną rzeczywistość. Uśmiechnąłem się błogo, bo poczułem, że faktycznie zacząłem się unosić. Wtedy, delikatnie, z pionowej orientacji mojego ciała przeszedłem w poziomą i płynnie przeszedłem od ruchów ptasich do pływackich, czyli do wspomnianego wcześniej stylu klasycznego, czyli do żabki.
Bałem się otworzyc oczy, żeby nie gruchnąć na podłoge   ale z drugiej strony, bałem się latać z zamkniętymi oczami, żeby nie wyrżnąć łbem o ścianę.
Tak źle i tak niedobrze.
Z kłopotu wybawił mnie wrzask mojej połowicy: "Krzysiek, kurwa, wstawaj z tego wyra, śniadanie masz na stole!"

wtorek, 9 czerwca 2015

chytry plan

Pewien pan
A miał na nazwisko Dzban
Odkręcił kran

Wypil wody szklankę
Odsunął firankę
I zobaczył Hankę

Hanka była Chinką
Jadła chleb z botwinką
Ze świnką Celinką

Pan Dzban
A miał na imię Jan
Wymyślił chytry plan

Porwie Hankę Chinkę
Zje świnkę Celinkę
Nakarmi chlebem botwinkę

Pan Jan Dzban
A miał odkręcony kran
Całkiem pokręcił plan

Zjadł Hankę Chinkę
Porwał chleb i botwinkę
Nakarmił Celinką świnkę

***
hmmm, chyba to durne trochu...

poniedziałek, 8 czerwca 2015

wyspa bezudna

Wyspa bezludna.
Moim marzeniem, jest znaleźć się na wyspie bezludnej.
Odizolować się od ludzi, nie całkiem od cywilizacji, ale od ludzi tak. W każdym razie, nie być zmuszonym
do ich natrętnego towarzystwa. Dozować ich sobie kroplomierzem jak lekarstwo, wtedy gdy będą mi
niezbędnie konieczni, a tak to nie.
Niestety, mieszkam w mieście, nawet nie na wsi. W dużym mieście. O wyspę bezludną w takich
warunkach niezmiernie ciężko. Nie stać mnie na wycieczkę na morza południowe, gdzie o taka wyspę
dużo łatwiej i klimat bardziej przychylny. Mieszkam w Polsce, w dużym mieście i trzeba jakoś sobie w
takiej sytuacji poradzić, żeby chociaż wytworzyć surogat wyspy bezludnej.
Jak tego dokonać?
Przede wszystkim, musi to być takie miejsce w mieście, które będzie kompletnie odizolowane od ludzi.
Wręcz niewidoczne dla nich. Innymi słowy, musi to być kryjówka. Niewidoczna z powierzchni ziemi. Po
której ktoś przejdzie i nawet nie wpadnie mu do głowy, że właśnie przeszedł po wyspie bezludnej.
Jedyne co mi się nasuwa, to dziura w ziemi, oczywiście tak zamaskowana, żeby niczym się nie
wyróżniała ze swojego otoczenia, żeby wręcz się z nim zlała.
Taka podziemna wyspa bezludna. W ziemskim oceanie z gleby.
To jest podstawowy warunek na zaistnienie wyspy bezludnej w dużym mieście.
Oczywiście, trzeba określić jakąś sensowną lokalizację wyspy.
Na wszelki wypadek, nie powinna być zbyt odległa od miejsca mojego zamieszkania. Nie chcę całkowicie
odizolować się od cywilizacji a i przy budowie wyspy będzie mi łatwiej. Nie od razu przecież zbudowano
wyspę bezludną. To sprawa poważna a nie w kij dmuchał!
Budowa wyspy musi przebiegać w tajemnicy, to kolejny warunek na sukces przedsięwzięcia. Bardzo to
skomplikuje i wydłuży proces, no ale trudno, tajność wyspy jest priorytetem.
Wniosek prosty, budowa wyspy, czyli kopanie dziury w ziemi, musi przebiegać ukradkiem, ewentualnie
chyłkiem, mimochodem, niepozornie i z głupia frant.
Mam kilka pomysłów, jak tego dokonać.
Jako, że mieszkam w bloku, z wielkiej płyty, gierkowski pomnik propagandy sukcesu i wypaczeń ustroju,
na czwartym piętrze i szczęśliwy posiadacz piwnicy o wymiarach małej szafy tzw pojedynki,
postanowiłem wyspę bezludną wykopać w piwnicy np. Oczywiście, najpierw by trzeba było się przebić
przez warstwę żelbetu, stanowiącego podłogę piwnicy a jednocześnie jedyną barierę oddzielającą mnie od
ziemskiego wszechoceanu glebowego.
To mogłoby być trochę mało sensowne, z racji ewentualnych hałasów, ale wspomnijmy Hrabiego Monte
Christo, jemu się udało przebić przez warstwę skały w znacznie gorszych warunkach. Będę musiał
sięgnąć po tą pozycję i dokładnie przeanalizować metodykę prac wykopaliskowych Hrabiego.
Jest tez druga opcja, łatwiejsza technicznie ale bardziej ryzykowna. Ponieważ z pracami ziemnymi
musiałbym przenieść się poza opiekuńcze pielesze mojego domostwa.
To jest w najbliższe sąsiedztwo mojego bloku, czyli na pobliski skwerek. Na skwerku tym są alejki,
ławeczki dla matron z dziećmi i okolicznych pijaczków, oraz piaskownica, huśtawki dwie i takie tam.
Koncept polega na tym, żeby pod osłona nocy, w pozycji leżącej pod ławeczką, małymi ale ostrymi
przyrządami kopnymi, udając zmożonego alkoholem pijaczka, robić podkop nienackiem.
Wstępnie, trzeba by wykroić kwadrat z murawy podławecznej, w kształcie przyszłego wejścia do wyspy,
po to by maskować tęże murawą podławeczną skwerowo kwadratową postęp prac odkrywkowo ziemnych.
Trzeba też będzie jakoś mimochodem pozbywać się ziemi wykopkowej, ale to już prosta sprawa, vide
wszelkie ucieczki z obozów jenieckich czy też podkopy do banków w celach rabunkowych. Mając te
informacje, wiadomo, że można upychać glebę w portki przódy związane nogawkowo w kostkach.
Odradzam napychanie ziemi w bieliznę osobistą, vide podziemne robactwo wszelakiego rodzaju.
Obliczam, że ten proces ziemnokopny w pozycji podławkowo pijackiej trwać będzie ok 30 lat.

Hmmm
Po przemyśleniu wszystkich za i przeciw, stwierdzam ponuro, że w ten sposób chyłkiem wykopię sobie
grób.
Pupa, pupa!

niedziela, 7 czerwca 2015

Groźne skutki jedzenia jajecznicy

szedłem raz ulicą
wypełniony jajecznicą
na boczku jajecznicą
to ,nie jest tajemnicą
że jak szedłem ulicą
pachniałem jajecznicą
na jajach jajecznicą
panie sie pewnie nie zachwycą
że zapachniałem jajecznicą
z cebulką jajecznicą
stanąłem przed kaplicą
i rzygłem jajecznicą
z trzydziestu jaj jajecznicą

pomknąłem błyskawicą
przed wredną zakonnicą
przycupłem pod spódnicą
dewotki przed gromnicą
i rzekłem jej wielkim cycom
to koniec z jajecznicą
na jajach jajecznicą

Kaczka Dziwaczka

niedaleko krzaczka
chwyciła mnie sraczka
ściągam portki, majtki
o cholera!
jeszcze rajtki
zsuwam więc rajtuzy
a tu poły bluzy
zachodzą na dupę
lecz już robię kupę
mówi się trudno
będzie bluza brudną

Tylko co mam zrobić z tą wonią okrutną? :(

sobota, 6 czerwca 2015

Koziołek Matołek

raz koziołek
wlazł na stołek
wziął sznureczek
zrobił pętelkę
ze zgrabnym supełkiem
zarzucił na szyję
podyndał przez chwilę
podrygał nóżkami
zastrzygł uszami
zamrugał ślepiami
i ozór wywalił

Tak oto koziołek się życia pozbawił

serek z nerek

na parapecie
w toalecie
a było to w lecie
leżał papierek
a na nim serek
serek spod nerek

zapach miał bojowy
jak gaz musztardowy
albo jak jakiś placek
od wściekłej krowy

to taka zagadka
kto to miał w majtkach
zapytam Bartka, Kajtka i Władka
czyja to sprawka
bo to nieładnie
kłaść na parapet
co z tyłka spadnie :)

ślimak ślimak

raz pan winniczek
pełzł przez trawniczek
trafił na kupę
pobrudził skorupę
wpadł do kałuży
czy się wynurzy?
doczekał burzy
strzeliło gromem
jasnym pieronem
lunęło deszczem
pogadał z kleszczem
popływał jeszcze
krótko z żabami
i sobie zniknął
między trawami