niedziela, 15 stycznia 2017

Stare Wary czyli Pizdne Boje - epizod pierwszy



Dawno, dawno temu, w odległym wygwizdowie, żyło było Plemię Wargaczy. Ichnim Naczelnikiem był Oby-Watel Kran-nic-nie-robi. Miał on swoich uczniów i prymusów, których szkolił do wojaczki w peryferyjnych wagonach Warsu. Jednym z tych prymusów był Anatolij, co połknął kij, w skrócie Anakij.
To tak tytułem wstępu, teraz zaczyna się prawdziwa historia.
Oby-Watel z Anakijem, udali się nocą w poszukiwaniu Mocy. Moc była im potrzebna do walki z Pogromcami Mocy, którzy byli zazwyczaj czarniawi, wybuchowi i żwawi. Mieli przykry wyraz twarzy, pryszcze i liszaje oraz oddech cuchnący jajem (zbukiem). Nocą zaś dlatego, że to były raczej Nocne Marki i zjadali skwarki utkane z kwarków, wydobyte z Czarnych Dziur i Ciemnych Dup.
Nasi dwaj śmiałkowie, po licznych przygodach, dotarli do starego wagonu na ślepym torze, z łuszczącym się napisem WARS. W nim to Oby-watel poczuł od Anakija dziwny zapach, coś  jakby rocznego bigosu, ale mogła to być zmyłka, ponieważ jego młody przyjaciel lubił się kamuflować zapachem spod pachy.
Zamówili danie dnia; oparli się o szynkwas i spoglądali spod oka na ciżbę kłębiącą się wokół. Próbowali wyłowić czujnym wzrokiem swych przeciwników i zaraz też dojrzeli jedynego synowca z bombowca, Chama Z Solą w oku i z wielkim kudłaczem, Czujnym Cwibakiem. Chamski Solon miał na sobie swoją szczęśliwą sukmanę, Osrajbluzę z kapuzą, natomiast Cwibak pelerynkę w grochy, a przepasany był podwójnym lampasem, utkanym w kutasy. Przybyli oni, na te rubieże Wygwizdowa, swoim słynnym krążownikiem — Cokołem Walerium, albo zwanym też — Spotkołem was w Galerium i doznałem Histerium. Jak zwał, tak zwał, ale rzeczony korab był korabiem na schwał. Takiego właśnie, środka lokomocjum potrzebowali nasi dwaj zwycięzcy — poszukiwacze Sroca.
Przycupnęli zatem kątem przy chamskim stoliku, Cwibak kruszył się nieco bakaliami i lenił; Cham zaś cichcem coś seplenił. Pochylili głowy i dalej zaś pogadywać z cicha a półgębkiem.
Oby-Watel: „A ściubisz żyto latem?”
Cham z Solą: „A w ryj kcesz, mazaku?”
Anatolij: „Zawżdy z piesneczką milej na duszy”
Cwibak: „Zulugula, grrrrhrrr”
Tak pogwarzywszy, szeptem i szyfrem, coby wraże uszy zwiędły i skapiały, doszli jednak do konsensusu — obiecali sobie nawzajem podzielić się świątecznym jajem i udać natychmiast na peregrynacje aphelium.
Ruszyli zatem żwawo, z nerwem i z przytupem, po drodze zabijając tylko pięćdziesięciu oczajduszów, z pieśnią na ustach, z westchnieniami w biustach, gnali przesieką przez pasiekę, podjadając syte miody, gnali tak i juczyli bez prerię, aż w końcu dotarli do rzeczonego korabia, przycumowanego chyłkiem na Ostrowiu Zagajnym. Musiał być chyłkiem, albowiem Solon ścigany był przez wszelki kosmiczny śmieć padlinożerny i musiał się nieco cukać na zakrętach. Zrobiwszy pyszczek w dziubek, zacukał i zakwilił na Cokoła Histerium, a ten, zarżawszy z cicha, przycwałował z kopyta. Zarył bruzdą, parsknął, prychnął i przygarnął do swego wnętrza zdrożonych pielgrzymów, szukających awantur po świecie szerokim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz