środa, 23 listopada 2016
O gównie, co ściekiem spłynęło
Rodziłem się z trudem, w końcu wylazłem chyba cudem i plusnąłem z rozbryzgiem. Doszło mnie westchnienie ulgi. Byłem nagi, ale na szczęście zaraz znalazłem mundurek z papieru toaletowego, przybrudzonego nieco. Owinąłem się nim skwapliwie i pływałem sobie spokojnie, gdy nagle spadł na mnie wodospad wody i wessało mnie w rurę. Już nie było tak przyjemnie, okryła mnie ciemność.
Płynąłem wartko, samotny klocek, zmierzałem w nieznaną dal. Na szczęście moja robinsonada skończyła się szybko — spotkałem towarzyszy niedoli. Byli różnych kształtów, owalni, rogalni, pasztetowi i kaszankowi, byli serdelkowi i parówkowi, był nawet jeden zupełnie bezkształtny, dawał o sobie znać jedynie intensywnym zapachem i zmianą gęstości otoczenia — to był Pan Sraczka. Bardzo miły osobnik, ale też bardzo nieśmiały i małomówny — puszczał tylko od czasu do czasu banieczki metanu, które nadawały mu pewien, nieznaczny dryf w przypadkowych kierunkach.
Pan Salcesonowy wieszczył rychłą katastrofę. Powiadał z przekonaniem, że nasza odyseja dopiero się zacznie, gdy znajdziemy się w oczyszczalni ścieków, gdzie trafi nas wszystkich szlag. Pan Sraczka na te hiobowe wieści puszczał tylko gazy z przekąsem. Ja miałem jednak pewne obawy, mimo że byłem twardy jak kamień. Nazywałem się bowiem Zatwardzeniec i jako taki wiedziałem, jak hartowała się stal i nie bałem się niczego. Mimo to wiedziałem, że koniec nasz bliski.
Postanowiłem przeciwdziałać. Spiknąłem się z jedną, ponętną kupą; była mięciutka i świeżutka, pewnie dopiero co wysrana i zaczęliśmy płynąć pod prąd. Patrzyli na nas jak na wariatów, ale ja wiedziałem swoje. Z kawałka Gazety Wyborczej skonstruowałem żagielek i popłynęliśmy razem tam, skąd przybyliśmy. Było ciężko, spotkało nas wiele przygód i awantur, ale dopięliśmy swego i znaleźliśmy się w miejscu naszych narodzin.
Nasz byt ukształtował odbyt, więc wróciliśmy do korzeni.
***
Jan Pafnucy dwojga imion Ścibor, przeżył we własnym kibelku niezwykłą przygodę; zamiast zrobić kupę, jak Pan Bóg przykazał, zaadoptował do jelita grubego dwie anonimowe wydaliny. Poczuł się dziwnie i w związku z tym odwołał randkę, a następnie udał się zakosami w podróż dookoła świata.
Na krótko tylko zatrzymał się w Himalajach, by zapolować na legendarnego Yeti.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz