najlepsza politura
to zwykła denatura
zmieszana z szelakiem
zagryzana burakiem
i pita ze smakiem
wtorek, 31 marca 2015
sobota, 28 marca 2015
Bigos
ugotowałem dzisiaj bigos
bardzo smaczny bigos
zrobiłem też sos
zawiesisty sos
wyciągnąłem z zupy włos
łonowy włos
wypiłem wódkę żytni kłos
sołtysa kłos
a po wódce szedłem w skos
do nieba w skos
i ozwał się we mnie głos
boga głos
zaraz ci prostaku utrę nos
ze śpika nos
i trafiłem do piekła wprost
do kotła wprost
i powstał ze mnie sos
zawiesisty sos
taki juz pijaka los
okrutny los
bardzo smaczny bigos
zrobiłem też sos
zawiesisty sos
wyciągnąłem z zupy włos
łonowy włos
wypiłem wódkę żytni kłos
sołtysa kłos
a po wódce szedłem w skos
do nieba w skos
i ozwał się we mnie głos
boga głos
zaraz ci prostaku utrę nos
ze śpika nos
i trafiłem do piekła wprost
do kotła wprost
i powstał ze mnie sos
zawiesisty sos
taki juz pijaka los
okrutny los
piątek, 27 marca 2015
Wybory 2015
w mojej murowanej piwnicy
od dawna gniją mi politycy
obchodzę ich z daleka
kto chce niech głosuje
a później narzeka
że panga od głowy sie psuje
czwartek, 26 marca 2015
uroki Wiosny
czemu ta konwalia
pachnie jak fekalia
czemu za leszczynami
zalatuje szczynami
czemu z psiej kupy
nie idzie zrobić dżemu
czemu pierwszy ptak
zrobił mi ze sraki znak
czemu ta wiosna
jest taka kurwa radosna
poniedziałek, 23 marca 2015
Pamiętnik znaleziony w szafie
"Pamiętnik znaleziony w szafie"
Dopadłam jej w końcu! Otworzyłam drzwi,
wskoczyłam do środka i zatrzasnęłam
z hukiem aż wzniósł się kurz...Nieważne!
Byłam bezpieczna! Wcisnęłam się w kąt,
zwinęłam w pozycję embrionalną
i czekałam...
Nasłuchiwałam uważnie, ale było tylko
słychać łomot mojego serca i
szum morza w uszach.
Powoli się uspokajałam...
Otworzyłam szerzej oczy; w lekkiej poświacie
snującej się z niewidocznych szpar
zwisała srebrzysta pajęczyna. Kołysała
się smętnie w ledwo wyczuwalnym cugu...
O te skurwisyny!
O te łaydaki! Chcieli mnie dopaść,
ale się nie dałam! Nie tak łatwo ze mną!
Uśmiechnęłam się.
Z Koką nikt jeszcze nie wygrał!
Ale co będzie jak mnie znajdą?
Tu na razie jestem bezpieczna...
nikt nie wie o tej kryjówce...
Tylko jednemu takiemu się zwierzyłam.
Ale on jest przyjacielem. On mnie wspiera!
Taki tam poczciwina z niego. Grubawy,
kudłaty, złote serce...
Tylko jedno niepokoi...
Czasami jest taki dziwny, i te jego
pomysły! Otacza się jakimiś dziwacznie
zdeformowanymi ludźmi. Wszyscy oni jacyś
kalecy, ułomni...Powyginani, poskręcani,
garbaci, najróżniejsi!
W tym całym stadzie tylko ja jestem
normalna!
Westchnęłam...
No dziwny jest, ale taki kochany...
Chrobot!
Zamarłam...
....
O kurczę!
No działo się!
Te chroboty, te szelesty!
Ha ha!
Ale się wystraszyłam!
To tylko ten mój grubawy pokraka!
Ha ha!
Noo...ale stanął na wysokości zadania!
Kto by pomyślał? Taki, wydawałoby się niezguła,
co to do trzech nie potrafi zliczyć, a w te klocki...
jeszcze mi się gorąco robi na samo wspomnienie.
Cicha woda brzegi rwie!
Ha ha!
Trzepnęłam zwisającą pajęczynę.
Odgarnęłam kosmyk włosów i wyciągnęłam się
na ile pozwalała ciasnota szafy.
Błogie myśli...
Ech...westchnęłam cichutko z szelmowskim
uśmieszkiem na twarzy.
Dotknęłam czułego miejsca pod brzuchem...
jeszcze była tam jego wilgoć...
Zaburczało mi w żołądku...
O cholera! Ale jestem głodna!
Trzeba w końcu wyleźć z tej szafy i poszukać
jakiegoś żarcia!
Tylko chyłkiem...po cichutku...
Otworzyłam ostrożnie drzwi....
...
Jebnęły drzwi!
Wystraszone mole zawirowały w obłoku kurzu.
Jasny gwint!
Z trudem tłumiłam głośne sapanie. Wpadłam
do szafy jak burza!
Nasłuchiwałam...
Z oddali, jak z innego świata dobiegały
przytłumione krzyki, tupot podkutych butów.
Przywarłam do podłogi i zblizyłam oko do
szpary przy zawiasie drzwi.
Wstrzymałam oddech...
Z początku niewyraźny obraz zaczął się
wyostrzać. Jakieś cienie przebiegały
przez błękitnawie rozświetlone korytarze.
Wytrzeszczyłam oko.
To te skurwisyny!
Dotarli tak blisko!
Cholera! Zaraz mnie namierzą!
Co robić??
W nerwowym pośpiechu zaczęłam się
szamotać po wnętrzu szafy, próbowałam
się wepchnąć w jakiś kąt.
Drapałam paznokciami po ścianach, po podłodze...
W ostatecznej rozpaczy walnęłam całym ciałem
w tylną ścianę szafy. Deski zatrzeszczały i ugięły
się znacznie.
Zaraz, zaraz! Przecież tam powinna być betonowa
ściana a wychodzi, że jest pustka!
Przyparłam się mocniej, deska jękła i puściła...
ręka i ramię wpadły w nieznaną pustkę,
obłok kurzu oślepił.
Z trudem wyciągnęłam pokaleczoną kończynę,
z ciemnego wyłomu buchnął nagrzany smród!
Obejrzałam się za siebie,
krzyki jakby ucichły...
Ostrożnie odchyliłam wyłamane deski...
...
No super!
Złapałam się jak mucha w pajęczą sieć!
Co za loch!
Ale byłam szczęśliwa, kryjówka ekstra klasa!
To nie szafa!
Wyłamane deski założyłam najdokładniej jak się dało,
nie ma prawie znaku.
Trzeba tę norę trochę ogarnąć...
No i światło! to najpilniejsze!
Świeczka, którą mam w tej chwili do dyspozycji,
niedługo się dopali.
Pełna entuzjazmu oglądałam przy jej marnym świetle
nowe lokum. Nie było zbyt obszerne - dwa na dwa metry
najwyżej, wysokie nie wiadomo jak bardzo, ponieważ sufit ginął
w nieprzeniknionych mrokach. Pajęczyn nieprzebrane mnóstwo.
Oblepiały rozgorączkowaną twarz wstrętnymi, lepkimi wstęgami.
Co po chwilę ocierałam poklejoną twarz. No i ten ciężki zaduch!
Odchyliłam trochę jedną z desek, żeby napływało odrobinę
świeżego powietrza.
Obchodziłam swoją celę...ceglane ściany, betonowa zimna podłoga.
Szukałam czegoś, sama nie wiem czego...może tak jak szafa te
ściany kryją jakąś tajemnicę?
Próbowałam naciskać cegły w różnych miejscach, ale nic, żadna
się nie poddała...
W końcu jednak coś wypatrzyłam. Na łączeniu, pomiędzy dwiema
cegłami jarzył się mikroskopijny punkcik! Jak mała gwiazdka.
Przyjrzałam się jej dokładniej. To była malutka dziurka, szczelinka
w zaprawie, przez nią przebijało się jak laser cieniutka linia światła!
Przyłożyłam oko...
Przywarłam całym ciałem do muru, usiłowałam cokolwiek wypatrzyć...
Nic!
Tylko ostre jak szpila światło wwiercało się w źrenicę, ale nie
odrywałam oka...Było coś w tym świetle hipnotyzującego,
przyciągało mnie jak ćmę.
Oko mi już łzawiło, zaczęły migotać jaskrawe plamki, jakieś
okręgi wirowały...Wpiłam się jeszcze mocniej, widziałam już tylko
drgającą jaskrawość, otaczała mnie zewsząd, cała byłam w niej
zanurzona. Popadłam w jakiś hipnotyczny trans, zapomniałam
o całym świecie, serce biło mi jak szalone, czułam rosnącą gulę
w gardle.
Nie!
Usiłowałam krzyczeć, oderwać głowę od tego przeklętego światła,
ale nie mogłam!
Co się dzieje??
Światło zaczęło mnie wciągać!
Ratunku!
Ale z moich zaciśniętych ust nie wydostał się nawet szept...
Nagle poczułam swobodę, jakbym wydostała się z ogromnej,
zaciśniętej dłoni. Unosiłam się swobodnie w jaskrawym blasku,
lewitowałam...
Poruszyłam ostrożnie rękami i przemieściłam się, jakbym płynęła!
To było boskie uczucie! Jak we śnie! Bałam się, ale równocześnie
Przeżywałam rozkosz graniczącą z orgazmem!
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i popłynęłam w nieznane...
cdn...
Dopadłam jej w końcu! Otworzyłam drzwi,
wskoczyłam do środka i zatrzasnęłam
z hukiem aż wzniósł się kurz...Nieważne!
Byłam bezpieczna! Wcisnęłam się w kąt,
zwinęłam w pozycję embrionalną
i czekałam...
Nasłuchiwałam uważnie, ale było tylko
słychać łomot mojego serca i
szum morza w uszach.
Powoli się uspokajałam...
Otworzyłam szerzej oczy; w lekkiej poświacie
snującej się z niewidocznych szpar
zwisała srebrzysta pajęczyna. Kołysała
się smętnie w ledwo wyczuwalnym cugu...
O te skurwisyny!
O te łaydaki! Chcieli mnie dopaść,
ale się nie dałam! Nie tak łatwo ze mną!
Uśmiechnęłam się.
Z Koką nikt jeszcze nie wygrał!
Ale co będzie jak mnie znajdą?
Tu na razie jestem bezpieczna...
nikt nie wie o tej kryjówce...
Tylko jednemu takiemu się zwierzyłam.
Ale on jest przyjacielem. On mnie wspiera!
Taki tam poczciwina z niego. Grubawy,
kudłaty, złote serce...
Tylko jedno niepokoi...
Czasami jest taki dziwny, i te jego
pomysły! Otacza się jakimiś dziwacznie
zdeformowanymi ludźmi. Wszyscy oni jacyś
kalecy, ułomni...Powyginani, poskręcani,
garbaci, najróżniejsi!
W tym całym stadzie tylko ja jestem
normalna!
Westchnęłam...
No dziwny jest, ale taki kochany...
Chrobot!
Zamarłam...
....
O kurczę!
No działo się!
Te chroboty, te szelesty!
Ha ha!
Ale się wystraszyłam!
To tylko ten mój grubawy pokraka!
Ha ha!
Noo...ale stanął na wysokości zadania!
Kto by pomyślał? Taki, wydawałoby się niezguła,
co to do trzech nie potrafi zliczyć, a w te klocki...
jeszcze mi się gorąco robi na samo wspomnienie.
Cicha woda brzegi rwie!
Ha ha!
Trzepnęłam zwisającą pajęczynę.
Odgarnęłam kosmyk włosów i wyciągnęłam się
na ile pozwalała ciasnota szafy.
Błogie myśli...
Ech...westchnęłam cichutko z szelmowskim
uśmieszkiem na twarzy.
Dotknęłam czułego miejsca pod brzuchem...
jeszcze była tam jego wilgoć...
Zaburczało mi w żołądku...
O cholera! Ale jestem głodna!
Trzeba w końcu wyleźć z tej szafy i poszukać
jakiegoś żarcia!
Tylko chyłkiem...po cichutku...
Otworzyłam ostrożnie drzwi....
...
Jebnęły drzwi!
Wystraszone mole zawirowały w obłoku kurzu.
Jasny gwint!
Z trudem tłumiłam głośne sapanie. Wpadłam
do szafy jak burza!
Nasłuchiwałam...
Z oddali, jak z innego świata dobiegały
przytłumione krzyki, tupot podkutych butów.
Przywarłam do podłogi i zblizyłam oko do
szpary przy zawiasie drzwi.
Wstrzymałam oddech...
Z początku niewyraźny obraz zaczął się
wyostrzać. Jakieś cienie przebiegały
przez błękitnawie rozświetlone korytarze.
Wytrzeszczyłam oko.
To te skurwisyny!
Dotarli tak blisko!
Cholera! Zaraz mnie namierzą!
Co robić??
W nerwowym pośpiechu zaczęłam się
szamotać po wnętrzu szafy, próbowałam
się wepchnąć w jakiś kąt.
Drapałam paznokciami po ścianach, po podłodze...
W ostatecznej rozpaczy walnęłam całym ciałem
w tylną ścianę szafy. Deski zatrzeszczały i ugięły
się znacznie.
Zaraz, zaraz! Przecież tam powinna być betonowa
ściana a wychodzi, że jest pustka!
Przyparłam się mocniej, deska jękła i puściła...
ręka i ramię wpadły w nieznaną pustkę,
obłok kurzu oślepił.
Z trudem wyciągnęłam pokaleczoną kończynę,
z ciemnego wyłomu buchnął nagrzany smród!
Obejrzałam się za siebie,
krzyki jakby ucichły...
Ostrożnie odchyliłam wyłamane deski...
...
No super!
Złapałam się jak mucha w pajęczą sieć!
Co za loch!
Ale byłam szczęśliwa, kryjówka ekstra klasa!
To nie szafa!
Wyłamane deski założyłam najdokładniej jak się dało,
nie ma prawie znaku.
Trzeba tę norę trochę ogarnąć...
No i światło! to najpilniejsze!
Świeczka, którą mam w tej chwili do dyspozycji,
niedługo się dopali.
Pełna entuzjazmu oglądałam przy jej marnym świetle
nowe lokum. Nie było zbyt obszerne - dwa na dwa metry
najwyżej, wysokie nie wiadomo jak bardzo, ponieważ sufit ginął
w nieprzeniknionych mrokach. Pajęczyn nieprzebrane mnóstwo.
Oblepiały rozgorączkowaną twarz wstrętnymi, lepkimi wstęgami.
Co po chwilę ocierałam poklejoną twarz. No i ten ciężki zaduch!
Odchyliłam trochę jedną z desek, żeby napływało odrobinę
świeżego powietrza.
Obchodziłam swoją celę...ceglane ściany, betonowa zimna podłoga.
Szukałam czegoś, sama nie wiem czego...może tak jak szafa te
ściany kryją jakąś tajemnicę?
Próbowałam naciskać cegły w różnych miejscach, ale nic, żadna
się nie poddała...
W końcu jednak coś wypatrzyłam. Na łączeniu, pomiędzy dwiema
cegłami jarzył się mikroskopijny punkcik! Jak mała gwiazdka.
Przyjrzałam się jej dokładniej. To była malutka dziurka, szczelinka
w zaprawie, przez nią przebijało się jak laser cieniutka linia światła!
Przyłożyłam oko...
Przywarłam całym ciałem do muru, usiłowałam cokolwiek wypatrzyć...
Nic!
Tylko ostre jak szpila światło wwiercało się w źrenicę, ale nie
odrywałam oka...Było coś w tym świetle hipnotyzującego,
przyciągało mnie jak ćmę.
Oko mi już łzawiło, zaczęły migotać jaskrawe plamki, jakieś
okręgi wirowały...Wpiłam się jeszcze mocniej, widziałam już tylko
drgającą jaskrawość, otaczała mnie zewsząd, cała byłam w niej
zanurzona. Popadłam w jakiś hipnotyczny trans, zapomniałam
o całym świecie, serce biło mi jak szalone, czułam rosnącą gulę
w gardle.
Nie!
Usiłowałam krzyczeć, oderwać głowę od tego przeklętego światła,
ale nie mogłam!
Co się dzieje??
Światło zaczęło mnie wciągać!
Ratunku!
Ale z moich zaciśniętych ust nie wydostał się nawet szept...
Nagle poczułam swobodę, jakbym wydostała się z ogromnej,
zaciśniętej dłoni. Unosiłam się swobodnie w jaskrawym blasku,
lewitowałam...
Poruszyłam ostrożnie rękami i przemieściłam się, jakbym płynęła!
To było boskie uczucie! Jak we śnie! Bałam się, ale równocześnie
Przeżywałam rozkosz graniczącą z orgazmem!
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i popłynęłam w nieznane...
cdn...
niedziela, 22 marca 2015
automotofanklub
za ładą
wyrucham całe stado
to będzie za ładą
za fiatem
rozprawię się z tym kwiatem
co jest pół światem
to będzie za fiatem
za moskwiczem
z kurwami się policzę
tak sobie życzę
że za moskwiczem
za furmanką
rozprawię się z koleżanką
to jest moją zachcianką
żeby to było za furmanką
a w stodole
to już sobie pozwolę
pozwolę sobie w stodole
pozwolę sobie i cześć
wyrucham całe stado
to będzie za ładą
za fiatem
rozprawię się z tym kwiatem
co jest pół światem
to będzie za fiatem
za moskwiczem
z kurwami się policzę
tak sobie życzę
że za moskwiczem
za furmanką
rozprawię się z koleżanką
to jest moją zachcianką
żeby to było za furmanką
a w stodole
to już sobie pozwolę
pozwolę sobie w stodole
pozwolę sobie i cześć
piątek, 20 marca 2015
Sharstone
...usiadła naprzeciwko. Zgrabne udo oplecione siatką pończoszki wychynęło z obcisłej mini. Popatrzyła na mnie ironicznie
i jeszcze wyżej podniosła kolano. Masz, patrz! zdawała się krzyczeć i patrzyłem nieskromnie usiłując przebić wzrokiem mroki tajemne. Świdrowałem oczami usiłując wypatrzyć majteczki.
O! nie było ich chyba! Oblała mnie fala gorąca. Wpiłem się nachalnie obleśnym okiem w jej blade udo, tam gdzie kończyła się seksi pończoszka.
Opuściła raptownie nogę. Nic juz nie było widać, tylko kolanka skromnie złączone ze sobą strzegły tajemnic przed namolnym obserwatorem.
Mimo to nie zaprzestałem studiów nad jej wdziękami. I słusznie! Bo litując się nade mną pomału rozsuwała kolana, dając światłu
i mym oczom dostęp do samego centrum wszechrzeczy!
Gały wyszły mu na wierzch
Cały skłonił się w przód
Ślina cieknie litrami
Jęzor wisi po pas
Penis w majtkach ma ciasno
Ku wolności się rwie
Na spotkanie przygody
Między uda już mknie!
Hola! hola! Mój panie! nie bądź pan taki szybki!
Dama nagle wstała, obciągnęła mini spódniczkę i statecznym krokiem z dumną miną sobie wyszła.
Zostawiła mnie z rozdziawioną gębą i boleśnie naprężonym penisem, jeszcze oblany potem i falą gorąca.
No jak to? To ma być koniec?? Tak bez słowa? Wyszła dumnie, poprawiając mini spódniczkę, głowa do góry wzniesiona, brak kontaktu wzrokowego, wyszła stukając wysokim obcasem. Obcesowa i dumna! Wysoko głowa! Patrząc gdzieś w dal!
Zawiedzione nadzieje
Słodki kąsek już znikł
Obejść trzeba się smakiem
Dupa, dupa! Chlip, chlip, chlip...
i jeszcze wyżej podniosła kolano. Masz, patrz! zdawała się krzyczeć i patrzyłem nieskromnie usiłując przebić wzrokiem mroki tajemne. Świdrowałem oczami usiłując wypatrzyć majteczki.
O! nie było ich chyba! Oblała mnie fala gorąca. Wpiłem się nachalnie obleśnym okiem w jej blade udo, tam gdzie kończyła się seksi pończoszka.
Opuściła raptownie nogę. Nic juz nie było widać, tylko kolanka skromnie złączone ze sobą strzegły tajemnic przed namolnym obserwatorem.
Mimo to nie zaprzestałem studiów nad jej wdziękami. I słusznie! Bo litując się nade mną pomału rozsuwała kolana, dając światłu
i mym oczom dostęp do samego centrum wszechrzeczy!
Gały wyszły mu na wierzch
Cały skłonił się w przód
Ślina cieknie litrami
Jęzor wisi po pas
Penis w majtkach ma ciasno
Ku wolności się rwie
Na spotkanie przygody
Między uda już mknie!
Hola! hola! Mój panie! nie bądź pan taki szybki!
Dama nagle wstała, obciągnęła mini spódniczkę i statecznym krokiem z dumną miną sobie wyszła.
Zostawiła mnie z rozdziawioną gębą i boleśnie naprężonym penisem, jeszcze oblany potem i falą gorąca.
No jak to? To ma być koniec?? Tak bez słowa? Wyszła dumnie, poprawiając mini spódniczkę, głowa do góry wzniesiona, brak kontaktu wzrokowego, wyszła stukając wysokim obcasem. Obcesowa i dumna! Wysoko głowa! Patrząc gdzieś w dal!
Zawiedzione nadzieje
Słodki kąsek już znikł
Obejść trzeba się smakiem
Dupa, dupa! Chlip, chlip, chlip...
Z pamiętnika konesera rozdział II - Śwagier
No dobrze. Opowiem o śwagrze.
Typowy wieśniak, ale wieśniak mało że pochodzący ze wsi, to jeszcze reprezentujący maksymalne
skasztanienie. Bo można pochodzić ze wsi a wieśniakiem skasztaniałym nie być. Nawet mozna się
urodzić w mieście a burakiem i kasztanem tak czy owak być.
Nie tyle więc pochodzenie jest tu ważne, ale jaki zespół genów posiadasz; żeby być wieśniakiem
skasztaniałym trzeba posiadać odpowiednio buraczane geny.
Jak te geny się objawiają?
Opiszmy to na przykładzie śwagra. Celowo używam określenia śwagier, a nie poprawniej szwagier,
a to dlatego ponieważ śwagier bardziej pasuje do mojego szwagra.
Jest to osobnik krępej, przysadzistej budowy, króciutko ostrzyżony na jeża co jeszcze bardziej
uwypukla jego pucułowate, krągłe oblicze. Twarz w typie wschodniej urody, ewentualnie kacapskiej,
przez to że ma skośne, zawsze lekko zmrużone oczka.
Wszystko to by nawet jeszcze przeszło, bo nie wygląd świadczy o człowieku, a podobno, jak twierdzą
co poniektóre panie, jest nawet przystojny, odkąd to, tą jego szczeć na czerepie przyprószyła szlachetna
siwizna.
Lecz nie miejmy złudzeń. Pod tą wieśniacką, wcale przystojną powłoką kryje się skasztaniały w stu
procentach, czystej krwi wieśniak z dziada pradziada. Wystarczy przez chwilę go poobserwować, jak
mówi, jakie ma problemy, jakie rozterki a plus do tego fan TVN-owskich seriali sądowniczo-detektywistycznych.
Zresztą generalnie oglądacz tej jednej stacji telewizyjnej, jedynej poprawnej pod każdym względem, również
politycznym.
Ale nie o polityce chciałem, lecz o śwagrze przecież.
Żeby go opisać muszę jednak zmienic nieco język bo chcę również opisać swoje emocje z tym związane.
Ehe, ehe. Przyszedł śwagier. Zadudnił tubalnie od proga. Przyszedł. Głos ma niemęski mimo że dudniący.
Zalatuje wschodniokresowo. Bierze się za mycie garów. Podśpiewuje. Ale nie skocznie, wesoło, nie.
Tak bardziej w stylu lamentacyjno-litanijnym i jest to murmurando. Ciche, ale bardzo dobrze słyszalne
dla mojego, wytresowanego, koneserskiego ucha.
To jest coś bardziej w stylu zawodzenia profesjonalnych płaczek pogrzebowych, które zawodzą monotonnie
acz z wyrazem nabytym długoletnią, zawodową praktyką.
Ten jego lament nad brudnymi garami ma swoje przesłanie, wyraża jakąś tęsknotę, nostalgię za utraconym.
Ale nie rajem, cheba nie, raczej za tym jego polem ornym, buraczanym, za tą stodołą z dachem zapadniętym,
za tym chlewem z jedną ugnojona maciorą.
O tak! Łezka się w oku kręci.
Lament ucichł, ugrzązł w kuchennej przestrzeni, zawisł brudną pajęczyną pod sufitem.
Cisza, spokój tylko delikatne wzdychanie i sapanie z pojękiem. Nagle krzyk świdrujący ale bez negatywnych emocji. Ot taki sobie okrzyk wieśniaczy.
Krzykiem wzywa swego potomka, siostrzeńca młodszego.
Potomek odkrzykuje i zaczyna się krzykliwa konwersacja, śwagier z kuchni nawołuje a jego potomek ze swojego pokoju.
Wykrzykują banalne frazy związane z jakimś meczem, z jakimś Maślanką, wbija mi się Maślanka ćwiekem w mózg, niełatwo mi będzie pozbyć się Maślanki.
Buraczana konwersacja trwa, końca nie widać ani słychać. Toteż chcąc nie chcąc, wpisując się w tą konwencję też krzykiem nawołuję żeby przymknęli mordy!
W końcu cisza, przerywana tylko od czasu do czasu wystrzałowym jebnięciem drzwi od łazienki. Albowiem normą jest, że drzwiami od łazienki trza jebnąć.
Mógłbym mnożyć przykłady zanieczyszczania mojego środowiska zbędnym a dokuczliwym hałasem, np. jak
zabawia się ze swoją wnuczką, jak dyskutuje z żoną, siostrą grubszą, jak wyglądają jego poranne ablucje przed wyjściem do roboty itp. itd. ale mam już dość śwagra, nawet tu, na tej kartce papieru.
A i Wy Czytelnicy chyba tez już macie go dość?
czwartek, 19 marca 2015
Smętek
na dnie szafy, w zakamarku
leży smętek cichy bardzo
zakurzony, opuszczony
blade lico chowa w cień
mój ty smętku, mój kochany
otwórz oczy, wyjdź na świat!
świat jest bardzo kolorowy
tęcza, zorza czy też ptak!
ja tam w szafie siedzieć wolę
łykać kurz, zajadać mole
bo na świecie nie znajdziecie
tego co jest głowie mej
16 10 2010
U Psychologa
Poszedłem do psychologa.
Panie psychologu, co ze mną nie tak? się zwracam.
Panie psychologu nie odpowiada, myśli intensywnie i spogląda w okno ukradkiem.
Spoglądam ja też. Buro i szaro. To za oknem.
Ależ, ależ! panie psychologu, ja zadałem zapytanie.
Zapytanie z wykrzyknikiem zawisło miedzy nami. Panie psychologu prychnął.
Dobrze, że choć prychnął. Skupiam się na prychnięciu, analizuję. Prych nie taki tam, ot sobie.
Prych niezwykły, poparty głęboką wiedzą psychologiczną. Prych uczony, naukowy, wystudiowany.
Długimi latami studiowany i ukształtowany praktyką psychologiczną. Czekam dalej. Bo chyba nie sam prych będzie.
Czekam cierpliwie. Spoglądamy tylko ukradkiem w okno. Bure i szare to okno. Nie myte jakieś. Pajęczyny i takie tam. Jakieś zacieki, nacieki, plamy obskurne.
Panie psychologu podrapał się w nos. Znacząco się podrapał. Z przekazem się podrapał. Zaswędziało go niezwykle. Wpatruję się w panie psychologu intensywnie. Drapiący palec, jakby wstydliwie i chyłkiem znalazł się w nozdrzu. Pogrzebał delikatnie, z wyczuciem. Coś wydobywa mozolnie. Manipuluje we wnętrzu nozdrza i wyciąga mozolnie.
Ha ha! to koza! Koza z nosa wydłubana. Panie psychologu ogląda ją bacznie przyklejoną do palca. Pokazuje ją triumfalnie. Fakt, okaz wyjątkowy. Duża i o dziwnym kształcie. Abstrakcyjny bardzo ma kształt.
Panie psychologu się pyta. Panie psychologu zadał pytanie!
Co panu to przypomina? Pierwsze, błyskawiczne skojarzenie mam podać, szybko, szybko. Eeee...nooo.... siusiak?
Panie psychologu popatrzył bystro na mnie, och jak bystro!
Skurczyłem sie w sobie.
Siusiak? Panie psychologu uśmiechnął się dziwnie.
Ech siusiak...
Zamyślił się dziwnie. Z uśmieszkiem dziwnym.
Dalej jestem skurczony w sobie, ale pomału się rozluźniam. Panie psychologu uśmiecha się. To chyba dobrze? A gdzie koza?
Ach! wytarta ukradkiem w spodnie, w spodnie panie psychologu. Jest dobrze widoczna, taka stercząca.
A panie psychologu się uśmiecha i patrzy szklanym okiem w okno brudne. Zamyślony jest głęboko, twórczo.
Wycofuję się chyłkiem. Takiemu artyście w swoim fachu nie wolno przeszkadzać. Teraz myśli bardzo psychologicznie.
Zamykam delikatnie drzwi. Za tydzień kolejna wizyta...
Panie psychologu, co ze mną nie tak? się zwracam.
Panie psychologu nie odpowiada, myśli intensywnie i spogląda w okno ukradkiem.
Spoglądam ja też. Buro i szaro. To za oknem.
Ależ, ależ! panie psychologu, ja zadałem zapytanie.
Zapytanie z wykrzyknikiem zawisło miedzy nami. Panie psychologu prychnął.
Dobrze, że choć prychnął. Skupiam się na prychnięciu, analizuję. Prych nie taki tam, ot sobie.
Prych niezwykły, poparty głęboką wiedzą psychologiczną. Prych uczony, naukowy, wystudiowany.
Długimi latami studiowany i ukształtowany praktyką psychologiczną. Czekam dalej. Bo chyba nie sam prych będzie.
Czekam cierpliwie. Spoglądamy tylko ukradkiem w okno. Bure i szare to okno. Nie myte jakieś. Pajęczyny i takie tam. Jakieś zacieki, nacieki, plamy obskurne.
Panie psychologu podrapał się w nos. Znacząco się podrapał. Z przekazem się podrapał. Zaswędziało go niezwykle. Wpatruję się w panie psychologu intensywnie. Drapiący palec, jakby wstydliwie i chyłkiem znalazł się w nozdrzu. Pogrzebał delikatnie, z wyczuciem. Coś wydobywa mozolnie. Manipuluje we wnętrzu nozdrza i wyciąga mozolnie.
Ha ha! to koza! Koza z nosa wydłubana. Panie psychologu ogląda ją bacznie przyklejoną do palca. Pokazuje ją triumfalnie. Fakt, okaz wyjątkowy. Duża i o dziwnym kształcie. Abstrakcyjny bardzo ma kształt.
Panie psychologu się pyta. Panie psychologu zadał pytanie!
Co panu to przypomina? Pierwsze, błyskawiczne skojarzenie mam podać, szybko, szybko. Eeee...nooo.... siusiak?
Panie psychologu popatrzył bystro na mnie, och jak bystro!
Skurczyłem sie w sobie.
Siusiak? Panie psychologu uśmiechnął się dziwnie.
Ech siusiak...
Zamyślił się dziwnie. Z uśmieszkiem dziwnym.
Dalej jestem skurczony w sobie, ale pomału się rozluźniam. Panie psychologu uśmiecha się. To chyba dobrze? A gdzie koza?
Ach! wytarta ukradkiem w spodnie, w spodnie panie psychologu. Jest dobrze widoczna, taka stercząca.
A panie psychologu się uśmiecha i patrzy szklanym okiem w okno brudne. Zamyślony jest głęboko, twórczo.
Wycofuję się chyłkiem. Takiemu artyście w swoim fachu nie wolno przeszkadzać. Teraz myśli bardzo psychologicznie.
Zamykam delikatnie drzwi. Za tydzień kolejna wizyta...
środa, 18 marca 2015
U Psychologa2
Przytruchtałem zboczony. Pukam niecierpliwie, z gorączką. Dziwne odgłosy.
Pukam jeszcze raz. Sapanie u drzwi. Naciskam klamkę. Czuję opór, jakby ktoś siłował się ze mną.
Panie psychologu! - krzyczę żałośnie - Niech pan wpuści!
Sapanie nasiliło się.
A właź, kurwa! - drzwi gwałtownie rozwarły się przede mną.
Panie psychologu stał w drzwiach i kiwał się. Kiwał się i uśmiechał głupkowato.
Właź! - ryknął.
Wlazłem.
Niepewnie patrzę. Panie psychologu nadal stoi i kiwa się. I uśmiecha głupkowato.
W gabinecie pobojowisko jakby huragan przeszedł. I ten ciężki zapach. Zapach jakby cebulowy.
Jakby cebule tu były nadgniłe. Ale nie. Tylko puste flaszki i pety. Zrobiłem niepewny krok na przód.
Panie psychologu ze zmierzwioną fryzurą łypnął na mnie niecierpliwie.
Siadaj!
Rozejrzałem się bezradnie. Z mojego krzesła, na którym zawsze siadywałem, zostały tylko żałosne
szczątki.
Siadaj! - ryknął ponownie.
Przysiadłem na brzeżku psychologicznej kozetki odsuwając delikatnie zażółcone kalesony. Z pełnym
szacunkiem je odsuwałem, bo niewątpliwie należały do panie psychologu.
Panie psychologu zwalił się ciężko na swój służbowy fotel i łypnął na mnie swoim przekrwionym okiem.
No i jak tam? - uśmiechnął się do mnie łaskawie.
Powierciłem się na kozetce niepewnie. Przysiadłem troka od kalesonów panie psychologu i uwierało mnie okrutnie.
Eeee, bo chyba, panie psychologu, jestem zboczony - aż poczerwieniałem od tego wyznania.
Panie psychologu łypnął i popatrzył dziwnie. Uczenie podparł podbródek dłonią, łokieć uczenie osadził
na blacie biurka i tak podparty łypał na mnie.
Ale coś było nie tak. Łokieć panie psychologu zjechał raptownie, a głowa panie psychologu o mało nie
wyrżnęła o blat.
Nooo, tak! - zakrzyknął.
Usiadł prosto w fotelu, już bez podpierania się.
Ale do rzeczy, do rzeczy! - spojrzał na mnie gniewnie czerwonym okiem.
Struchlałem. Nawet trok od kalesonów panie psychologu przestał uwierać.
A bo, panie psychologu, znalazłem martwą świnię - mówiłem śpiesznie, gorączkowo - koło mojego domu ją
znalazłem!
Martwą? Świnię? - panie psychologu spojrzał na mnie życzliwie.
I? - zawisnął samogłoską.
I...pogłaskałem ją - wyznałem chrapliwie - po sutkach ją pogłaskałem.
Nie śmiałem spojrzeć na panie psychologu. Patrzyłem na brudna podłogę, upstrzoną petami, jakoś wściekle
wdeptywanymi w podłogę, aż popowstawały czarne od kopciu smugi, przemieszane z resztkami bibułki i tytoniu.
Dłuższy czas tak patrzyłem na upstrzoną petami podłogę. Panie psychologu milczał i ja milczałem, tylko patrzyłem na upstrzona podłogę.Milczeliśmy razem, zjednoczeni moją mroczną tajemnicą.
Byłem wdzięczny panu psychologu za to pełne zrozumienia milczenie. Poczułem jakąś więź łączącą mnie z moim panie psychologu. Nieśmiało, ale pełen zaufania, łypnąłem nieznacznie na panie psychologu. Panie psychologu uśmiechał się lekko, w pełni rozluźniony, z zamkniętymi oczami. Myślał na pewno, pełny zrozumienia dla mojej mrocznej tajemnicy. Uśmiechał się lekko i kiwał głową jakby potakiwał tym myślom. W pełni aprobował te myśli i moja tajemnicę. Ja też się uśmiechnąłem lekko i było mi lekko na duszy i rozluźniłem się całkiem. Trwaliśmy tak zjednoczeni w naszych myślach i w uśmiechach lekkich, gdy nagle panie psychologu mocniej kiwnął głową do przodu, chrapnął jakoś przeraźliwie i otwarł czerwone oko.
Tak, tak...świnia - wybełkotał.
Czerwone oko na powrót skryło się za zasłoną z powieki. Bladoniebiesko żyłkowaną zasłoną z powieki. I chrapnął posilnie panie psychologu i zasnął smacznie ten wielki umysł uznojony trudami rozmyślań. Trudne to były rozmyślania. Trudne i ciężkie. Chaos w gabinecie panie psychologu świadczył o tym, jak ciężkie i trudne to były rozmyślania. Panie psychologu spał jak dziecko i uśmiechał się delikatnie do swoich myśli i kiwał głową potakując im życzliwie.
Na palcach, po cichutku wycofałem się do poobijanych i wysmarowanych jakąś brązową substancją drzwi i zamknąłem je za sobą delikatnie. Za tydzień, być może, panie psychologu wyjawi mi do jakich wniosków doszedł z dzisiejszej wizyty...
Pukam jeszcze raz. Sapanie u drzwi. Naciskam klamkę. Czuję opór, jakby ktoś siłował się ze mną.
Panie psychologu! - krzyczę żałośnie - Niech pan wpuści!
Sapanie nasiliło się.
A właź, kurwa! - drzwi gwałtownie rozwarły się przede mną.
Panie psychologu stał w drzwiach i kiwał się. Kiwał się i uśmiechał głupkowato.
Właź! - ryknął.
Wlazłem.
Niepewnie patrzę. Panie psychologu nadal stoi i kiwa się. I uśmiecha głupkowato.
W gabinecie pobojowisko jakby huragan przeszedł. I ten ciężki zapach. Zapach jakby cebulowy.
Jakby cebule tu były nadgniłe. Ale nie. Tylko puste flaszki i pety. Zrobiłem niepewny krok na przód.
Panie psychologu ze zmierzwioną fryzurą łypnął na mnie niecierpliwie.
Siadaj!
Rozejrzałem się bezradnie. Z mojego krzesła, na którym zawsze siadywałem, zostały tylko żałosne
szczątki.
Siadaj! - ryknął ponownie.
Przysiadłem na brzeżku psychologicznej kozetki odsuwając delikatnie zażółcone kalesony. Z pełnym
szacunkiem je odsuwałem, bo niewątpliwie należały do panie psychologu.
Panie psychologu zwalił się ciężko na swój służbowy fotel i łypnął na mnie swoim przekrwionym okiem.
No i jak tam? - uśmiechnął się do mnie łaskawie.
Powierciłem się na kozetce niepewnie. Przysiadłem troka od kalesonów panie psychologu i uwierało mnie okrutnie.
Eeee, bo chyba, panie psychologu, jestem zboczony - aż poczerwieniałem od tego wyznania.
Panie psychologu łypnął i popatrzył dziwnie. Uczenie podparł podbródek dłonią, łokieć uczenie osadził
na blacie biurka i tak podparty łypał na mnie.
Ale coś było nie tak. Łokieć panie psychologu zjechał raptownie, a głowa panie psychologu o mało nie
wyrżnęła o blat.
Nooo, tak! - zakrzyknął.
Usiadł prosto w fotelu, już bez podpierania się.
Ale do rzeczy, do rzeczy! - spojrzał na mnie gniewnie czerwonym okiem.
Struchlałem. Nawet trok od kalesonów panie psychologu przestał uwierać.
A bo, panie psychologu, znalazłem martwą świnię - mówiłem śpiesznie, gorączkowo - koło mojego domu ją
znalazłem!
Martwą? Świnię? - panie psychologu spojrzał na mnie życzliwie.
I? - zawisnął samogłoską.
I...pogłaskałem ją - wyznałem chrapliwie - po sutkach ją pogłaskałem.
Nie śmiałem spojrzeć na panie psychologu. Patrzyłem na brudna podłogę, upstrzoną petami, jakoś wściekle
wdeptywanymi w podłogę, aż popowstawały czarne od kopciu smugi, przemieszane z resztkami bibułki i tytoniu.
Dłuższy czas tak patrzyłem na upstrzoną petami podłogę. Panie psychologu milczał i ja milczałem, tylko patrzyłem na upstrzona podłogę.Milczeliśmy razem, zjednoczeni moją mroczną tajemnicą.
Byłem wdzięczny panu psychologu za to pełne zrozumienia milczenie. Poczułem jakąś więź łączącą mnie z moim panie psychologu. Nieśmiało, ale pełen zaufania, łypnąłem nieznacznie na panie psychologu. Panie psychologu uśmiechał się lekko, w pełni rozluźniony, z zamkniętymi oczami. Myślał na pewno, pełny zrozumienia dla mojej mrocznej tajemnicy. Uśmiechał się lekko i kiwał głową jakby potakiwał tym myślom. W pełni aprobował te myśli i moja tajemnicę. Ja też się uśmiechnąłem lekko i było mi lekko na duszy i rozluźniłem się całkiem. Trwaliśmy tak zjednoczeni w naszych myślach i w uśmiechach lekkich, gdy nagle panie psychologu mocniej kiwnął głową do przodu, chrapnął jakoś przeraźliwie i otwarł czerwone oko.
Tak, tak...świnia - wybełkotał.
Czerwone oko na powrót skryło się za zasłoną z powieki. Bladoniebiesko żyłkowaną zasłoną z powieki. I chrapnął posilnie panie psychologu i zasnął smacznie ten wielki umysł uznojony trudami rozmyślań. Trudne to były rozmyślania. Trudne i ciężkie. Chaos w gabinecie panie psychologu świadczył o tym, jak ciężkie i trudne to były rozmyślania. Panie psychologu spał jak dziecko i uśmiechał się delikatnie do swoich myśli i kiwał głową potakując im życzliwie.
Na palcach, po cichutku wycofałem się do poobijanych i wysmarowanych jakąś brązową substancją drzwi i zamknąłem je za sobą delikatnie. Za tydzień, być może, panie psychologu wyjawi mi do jakich wniosków doszedł z dzisiejszej wizyty...
Na spaceraku
Truchtem, truchtem, małym truchtem. Skocznie, podskocznie idę, przeciągam, bieżę. Słoneczko igra. Hu ha! Dobrze, dobrze. No to idę sobie.
Leciutko, swawolnie nóżkami przydreptuję. Ojej, ojej, jak swawolnie. Zamigotało udkiem bladym, dziewczęcym. Kraciaście zaspódniczyło,
zabielało bluzczyną prześwitującą. No no, to się zowie co się zowie, dziewczę blade, dziewiczo zasromane, oko spuszczone pod grzywką prostą.
No patrzę. Ech, ech, ech, z taką zgrzeszyć to nie grzech, ech. Myśli robaczywe, nieładne. Gdzie mi tam? Za starym. Dochodząca twierdzi, że taka
to osrać by mnie nie chciała! Czy aby, aby? No całkiem bez szans? Ech?
Popatruję lubieżnie, migocze udko łydką. Ciepło, więc nie osłonięte niczym, ale blade, blade, kurcze blade. Jakąś takąś ckliwość wywołuje, chęć
niesienia pomocy, tak, zaopiekować się solennie, potatusiować czule. Ugłaskać te włoski ciemne, proste, kokardkę poprawić, zapiąć guziczek,
a może rozpiąć?
Rozpiąć przypadkiem, nie nachalnie, wstydliwie, mimochodem, ale szpiegowsko, penetrująco, lubieżnie. Kuknąć, luknąć w zacienioną bladość.
O i pieprzyk tam jest. Odznacza się w cieniu intymnym. Na bladej bladości pieprzyk znamieniem kusi wzrok. I tak zanurzyć się okiem wilgotnym
w te zakątki, zakamarki, w te blade krągłości, wklęsłości, pieprzyki pikantne. I tylko fale gorąca, w ten dzień skwarny, uderzają rytmicznie, gorączkę
niezdrową wywołując. I tylko słoneczko zajączkami prześwituje bluzeczkę, coraz to inne tajemnice ujawniając. Dziewicze tajemnice, nieodkryte
przez nikogo jeszcze. Spłonione dziewczę, coraz to szybciej pomyka, główka spuszczona, skraśniała, lękliwe oczęta. Myrdają łydy, uda, spódniczka
falująca, mrugająca. Biust nie trzymający się kupy, rozszalały pod oddechami szybkimi.
Spoko, spoko. Uśmiechy mam złośliwe, wredne, lisie, kulfejsowe, trolowe, satyrowe, lubieżne i zboczone. Pomali, pomali, a wydupczymy całe stado!
Zajdę cię a to z prawej, a to z lewej, dopadnę niewinność, zbrukam i potarmoszę, podkasam spódniczkę kraciastą, wychędożę!
Już już, dopadam, zakosami błyskawicowymi, przecinam, zacinam, brukam. Dopadam ud bladych i głową złą z uśmiechami złymi pcham się w ciasnotę
ciemną, słodką, pyszną. Pcham co sił, włażę niecierpliwie, rozpycham się w tej czeluści, ciemnej, ciepłej, wilgotnej. Włażę z buciorami, bez szacunku,
po chamsku. Sadowię się wygodniej, moszczę. Przezieram wzrokiem, mglisto, niepewnie, ale już się wyostrza, przejaśnia. Widzę, że biegnę, uciekam w
panice. Rozszalała ze strachu. Boję się panicznie, jakiś zboczeniec mnie ściga! Serce dławi się w gardle, ciemność przed oczami! Upadam.
Leciutko, swawolnie nóżkami przydreptuję. Ojej, ojej, jak swawolnie. Zamigotało udkiem bladym, dziewczęcym. Kraciaście zaspódniczyło,
zabielało bluzczyną prześwitującą. No no, to się zowie co się zowie, dziewczę blade, dziewiczo zasromane, oko spuszczone pod grzywką prostą.
No patrzę. Ech, ech, ech, z taką zgrzeszyć to nie grzech, ech. Myśli robaczywe, nieładne. Gdzie mi tam? Za starym. Dochodząca twierdzi, że taka
to osrać by mnie nie chciała! Czy aby, aby? No całkiem bez szans? Ech?
Popatruję lubieżnie, migocze udko łydką. Ciepło, więc nie osłonięte niczym, ale blade, blade, kurcze blade. Jakąś takąś ckliwość wywołuje, chęć
niesienia pomocy, tak, zaopiekować się solennie, potatusiować czule. Ugłaskać te włoski ciemne, proste, kokardkę poprawić, zapiąć guziczek,
a może rozpiąć?
Rozpiąć przypadkiem, nie nachalnie, wstydliwie, mimochodem, ale szpiegowsko, penetrująco, lubieżnie. Kuknąć, luknąć w zacienioną bladość.
O i pieprzyk tam jest. Odznacza się w cieniu intymnym. Na bladej bladości pieprzyk znamieniem kusi wzrok. I tak zanurzyć się okiem wilgotnym
w te zakątki, zakamarki, w te blade krągłości, wklęsłości, pieprzyki pikantne. I tylko fale gorąca, w ten dzień skwarny, uderzają rytmicznie, gorączkę
niezdrową wywołując. I tylko słoneczko zajączkami prześwituje bluzeczkę, coraz to inne tajemnice ujawniając. Dziewicze tajemnice, nieodkryte
przez nikogo jeszcze. Spłonione dziewczę, coraz to szybciej pomyka, główka spuszczona, skraśniała, lękliwe oczęta. Myrdają łydy, uda, spódniczka
falująca, mrugająca. Biust nie trzymający się kupy, rozszalały pod oddechami szybkimi.
Spoko, spoko. Uśmiechy mam złośliwe, wredne, lisie, kulfejsowe, trolowe, satyrowe, lubieżne i zboczone. Pomali, pomali, a wydupczymy całe stado!
Zajdę cię a to z prawej, a to z lewej, dopadnę niewinność, zbrukam i potarmoszę, podkasam spódniczkę kraciastą, wychędożę!
Już już, dopadam, zakosami błyskawicowymi, przecinam, zacinam, brukam. Dopadam ud bladych i głową złą z uśmiechami złymi pcham się w ciasnotę
ciemną, słodką, pyszną. Pcham co sił, włażę niecierpliwie, rozpycham się w tej czeluści, ciemnej, ciepłej, wilgotnej. Włażę z buciorami, bez szacunku,
po chamsku. Sadowię się wygodniej, moszczę. Przezieram wzrokiem, mglisto, niepewnie, ale już się wyostrza, przejaśnia. Widzę, że biegnę, uciekam w
panice. Rozszalała ze strachu. Boję się panicznie, jakiś zboczeniec mnie ściga! Serce dławi się w gardle, ciemność przed oczami! Upadam.
wtorek, 17 marca 2015
Upał
idźmy sobie
krętą drogą
powsinogą
olabogą
przydreptany, przytuptany, zaśpiewany
nucę ten refrenik głupawy
nucę i idę sobie, a zefirek podwiewa
i przywiewa, a to beczenie kozy
a to pieska ujadanie, a to trel jaki ptasi
i błogi i sielski i rzewno=poetycki mam nastrój
zwłaszcza te wierzby płaczące małym Fryckiem
boziu boziu
upał zatętnił gorącem nad rżyskiem
muchy ostatecznie zleniwił
przycupnęły na kupce nawozu
drgają fatamorgany szklistym okiem
krzywią gęby dziwne stwory, potwory, otwory
pójdę sobie nad rzeczkę
w te krzaki wikliny
i uwiję tam gniazdko
dla mojej dziewczyny
oj tam oj tam!
nie ma rzeczki, nie ma wikliny, ani tym bardziej dziewczyny
ale znucić śpiewkę można
jak najbardziej można
nucę nutę śpiewną, radosną
muchy brzęczą, zeszklone powietrze drga i pomryga
dziwadła tworzy, potworzy
motyle czarnym kopciem naśmieciły wokół głowy
drgającą wstęgą wzbiły się, opadły
łupią w bębny dobosze
kowale wykuwają kręgi czerwone
łup, łup
dup, dup
we łbie, we łbie
kiełbie we łbie
dup, dup
łup, łup
krętą drogą
powsinogą
olabogą
przydreptany, przytuptany, zaśpiewany
nucę ten refrenik głupawy
nucę i idę sobie, a zefirek podwiewa
i przywiewa, a to beczenie kozy
a to pieska ujadanie, a to trel jaki ptasi
i błogi i sielski i rzewno=poetycki mam nastrój
zwłaszcza te wierzby płaczące małym Fryckiem
boziu boziu
upał zatętnił gorącem nad rżyskiem
muchy ostatecznie zleniwił
przycupnęły na kupce nawozu
drgają fatamorgany szklistym okiem
krzywią gęby dziwne stwory, potwory, otwory
pójdę sobie nad rzeczkę
w te krzaki wikliny
i uwiję tam gniazdko
dla mojej dziewczyny
oj tam oj tam!
nie ma rzeczki, nie ma wikliny, ani tym bardziej dziewczyny
ale znucić śpiewkę można
jak najbardziej można
nucę nutę śpiewną, radosną
muchy brzęczą, zeszklone powietrze drga i pomryga
dziwadła tworzy, potworzy
motyle czarnym kopciem naśmieciły wokół głowy
drgającą wstęgą wzbiły się, opadły
łupią w bębny dobosze
kowale wykuwają kręgi czerwone
łup, łup
dup, dup
we łbie, we łbie
kiełbie we łbie
dup, dup
łup, łup
THENowe sytuacje
Ból dupy jest spoko
a anus to nie oko
zrób rozkrok szeroko
a wejdzie głęboko
aż po samo oko
a anus to nie oko
zrób rozkrok szeroko
a wejdzie głęboko
aż po samo oko
poniedziałek, 16 marca 2015
Caryca dała mi w wór
caryco, caryco
nie jesteś zakonnicą
ani ladacznicą
poszedłem ulicą
do zdroju z winnicą
pod kamienicą
pod twą spódnicą
zlizałem krwawicę
a teraz płaczę
nad jajecznicą
z moich rozbitych jaj
nie jesteś zakonnicą
ani ladacznicą
poszedłem ulicą
do zdroju z winnicą
pod kamienicą
pod twą spódnicą
zlizałem krwawicę
a teraz płaczę
nad jajecznicą
z moich rozbitych jaj
Przejebane
No to polej! Sam se nie będę lał, sam se na pogrzeb nie pójdę.
Polał. Strzeliliśmy. Otrzepało.
Taa... No i jak żyjesz? Przejebane, co?
Przejebane.
Polałem. Otrzepało. Sprajt ratował sytuację. Ale drinków nie uznawaliśmy. Drinki są dobre
dla bab i pedałów, a my to prawdziwe chłopy co niejedną flaszkę opróżnili.
No i jak z tą twoją? Żyjesz z nią jakoś?
No jakoś, głupia suka, ale one wszystkie jednakowe, tylko kasę by chciały! Już wolę
kurwie dać, bo przynajmniej, bez gadania zrobi co chcesz. Płacisz to wymagasz, a babie
to jak do studni wrzucić, już lepiej przepić, albo kurwie dać.
Taa...kto by baby zrozumiał?
Otrzepało.
Flaszka się kończy, ale mam jeszcze browary.
Lepiej nie mieszać, bo jebnie. Piwa se zostaw na jutro, na kaca.
A masz szmal? To skocz, bo u mnie cienko.
Miał. skoczył.
Kolejna flaszka. Maleńczuk zawodzi: "Synuuu, ja ci dobrze radzeee/Synuuu, ja cię poprowadzeeee"
Zawodzimy razem z nim. Ale nastrój się zważył.
Eeeech, najchętniej jebnąłbym tą robotą, chuj nie pieniądze, a wymagania kosmiczne. Ale z czegoś
trzeba żyć. Przejebane.
Przejebane. No to polej.
Wódka przechodziła jak woda, gardła już przepalone.
Otwórz okno, bo siekierę można powiesić.
Fakt, nakopcone.
Wiosenny powiew rozwiał nieco dymna zasłonę.
Widzę, że tworzysz.
Ano tworzę, takie tam. Nazwałem to oswajaniem śmierci. Robię te trupki, żeby ze śmiercią się oswoić.
Polał.
Wszyscy zdechniemy. Jedyna sprawiedliwość. Tylko nie chciałbym się męczyć. Pstryk i po sprawie.
Łyknęliśmy na smutno. Nawet nie otrzepało.
W ogóle życie jest przejebane. Ile trzeba się namęczyć, żeby świętym zostać?
Fakt. Przejebane.
No nic. Czas się zbierać i tak nie ma już kasy. Daj browara na drogę.
Dałem. Przejebane. Smaki zostały a znikąd poratunku.
Czas napocząć browara. Przejebane, bo jednak w końcu mnie jebnie.
--
Polał. Strzeliliśmy. Otrzepało.
Taa... No i jak żyjesz? Przejebane, co?
Przejebane.
Polałem. Otrzepało. Sprajt ratował sytuację. Ale drinków nie uznawaliśmy. Drinki są dobre
dla bab i pedałów, a my to prawdziwe chłopy co niejedną flaszkę opróżnili.
No i jak z tą twoją? Żyjesz z nią jakoś?
No jakoś, głupia suka, ale one wszystkie jednakowe, tylko kasę by chciały! Już wolę
kurwie dać, bo przynajmniej, bez gadania zrobi co chcesz. Płacisz to wymagasz, a babie
to jak do studni wrzucić, już lepiej przepić, albo kurwie dać.
Taa...kto by baby zrozumiał?
Otrzepało.
Flaszka się kończy, ale mam jeszcze browary.
Lepiej nie mieszać, bo jebnie. Piwa se zostaw na jutro, na kaca.
A masz szmal? To skocz, bo u mnie cienko.
Miał. skoczył.
Kolejna flaszka. Maleńczuk zawodzi: "Synuuu, ja ci dobrze radzeee/Synuuu, ja cię poprowadzeeee"
Zawodzimy razem z nim. Ale nastrój się zważył.
Eeeech, najchętniej jebnąłbym tą robotą, chuj nie pieniądze, a wymagania kosmiczne. Ale z czegoś
trzeba żyć. Przejebane.
Przejebane. No to polej.
Wódka przechodziła jak woda, gardła już przepalone.
Otwórz okno, bo siekierę można powiesić.
Fakt, nakopcone.
Wiosenny powiew rozwiał nieco dymna zasłonę.
Widzę, że tworzysz.
Ano tworzę, takie tam. Nazwałem to oswajaniem śmierci. Robię te trupki, żeby ze śmiercią się oswoić.
Polał.
Wszyscy zdechniemy. Jedyna sprawiedliwość. Tylko nie chciałbym się męczyć. Pstryk i po sprawie.
Łyknęliśmy na smutno. Nawet nie otrzepało.
W ogóle życie jest przejebane. Ile trzeba się namęczyć, żeby świętym zostać?
Fakt. Przejebane.
No nic. Czas się zbierać i tak nie ma już kasy. Daj browara na drogę.
Dałem. Przejebane. Smaki zostały a znikąd poratunku.
Czas napocząć browara. Przejebane, bo jednak w końcu mnie jebnie.
--
niedziela, 15 marca 2015
Członek w bluszczu
"Raz wódka raz wino
ogarnij się dziewczyno"
Tak zwany "urwany film"
Zapewne większość z was zna to z autopsji, ale może się mylę i dotyka ten stan umysłu tylko takich osobników jak ja. Bo dziwnym trafem, to tylko ja na wszelkich bibkach i imprezach całonocnych, tracę dokumentnie pamięć swoich dziwnych zachowań, a reszta bawi się wspaniale.
To znaczy, ja tez bawię się wspaniale, jestem duszą towarzystwa, tryskam paroksyzmami inteligentnego humoru, tak że dziewczęta mdleją a faceci zazdroszczą, świetnie tańczę, jestem królem parkietu i nagle to wszystko znika.
Nagle staję się zombi, który ledwo powłóczy nogami, odpowiada monosylabami na pytania w stylu: Chcesz piwa? Noo; Chcesz papierosa? Nooo; Chcesz iść do kibla? Nieee; Chcesz piwa? Nooo; Chesz iść do kibla? Nieee; i to wtedy najprawdopodobniej się moczę
ale równocześnie cierpię na dziwną nadaktywność: wszędzie mnie pełno, wypijam ludziom piwo, zaczepiam obce dziewczęta i proponuję im seks
To jest dla mnie niezrozumiałe, no to albo jestem zombiak albo bezczelny okurwieniec.
No ale, jest możliwa taka sytuacja, odtrącony w swoich umizgach, po wypiciu iluś tam nieswoich piw, padam nagle jak przekłuty balonik i popadam w stan zombi sikającego pod siebie
Tyle, że dziwnym trafem, to nie ja mam później problemy z powrotem do domu, w przeciwieństwie do moich współtowarzyszy, którzy gubią różne przedmioty, w rodzaju okryć wierzchnich czy też dziwnych akcesoriów w rodzaju np plastikowych, dziecinnych instrumentów muzycznych, wsiadają do przygodnych pojazdów w rodzaju TIRa i ląduję w jakiejś zapyziałej mieścinie bóg wie gdzie, no ale to tylko mnie urywa się film
i muszę później świecić oczami, słuchając co to ja nie nawywijałem
No dobra, ale czy z tego coś wynika? Jakaś nauka, morał, przesłanie?
Raczej nic z tych rzeczy
Jedynie tylko to, że obawiam się, że nie da się tak chlać, żeby nie urwał się film. Jedyna nadzieja, że znajdzie się jakiś uczciwy frajer, który przyzna się głośno, że nichuja nic nie pamięta.
ogarnij się dziewczyno"
Tak zwany "urwany film"
Zapewne większość z was zna to z autopsji, ale może się mylę i dotyka ten stan umysłu tylko takich osobników jak ja. Bo dziwnym trafem, to tylko ja na wszelkich bibkach i imprezach całonocnych, tracę dokumentnie pamięć swoich dziwnych zachowań, a reszta bawi się wspaniale.
To znaczy, ja tez bawię się wspaniale, jestem duszą towarzystwa, tryskam paroksyzmami inteligentnego humoru, tak że dziewczęta mdleją a faceci zazdroszczą, świetnie tańczę, jestem królem parkietu i nagle to wszystko znika.
Nagle staję się zombi, który ledwo powłóczy nogami, odpowiada monosylabami na pytania w stylu: Chcesz piwa? Noo; Chcesz papierosa? Nooo; Chcesz iść do kibla? Nieee; Chcesz piwa? Nooo; Chesz iść do kibla? Nieee; i to wtedy najprawdopodobniej się moczę
ale równocześnie cierpię na dziwną nadaktywność: wszędzie mnie pełno, wypijam ludziom piwo, zaczepiam obce dziewczęta i proponuję im seks
To jest dla mnie niezrozumiałe, no to albo jestem zombiak albo bezczelny okurwieniec.
No ale, jest możliwa taka sytuacja, odtrącony w swoich umizgach, po wypiciu iluś tam nieswoich piw, padam nagle jak przekłuty balonik i popadam w stan zombi sikającego pod siebie
Tyle, że dziwnym trafem, to nie ja mam później problemy z powrotem do domu, w przeciwieństwie do moich współtowarzyszy, którzy gubią różne przedmioty, w rodzaju okryć wierzchnich czy też dziwnych akcesoriów w rodzaju np plastikowych, dziecinnych instrumentów muzycznych, wsiadają do przygodnych pojazdów w rodzaju TIRa i ląduję w jakiejś zapyziałej mieścinie bóg wie gdzie, no ale to tylko mnie urywa się film
i muszę później świecić oczami, słuchając co to ja nie nawywijałem
No dobra, ale czy z tego coś wynika? Jakaś nauka, morał, przesłanie?
Raczej nic z tych rzeczy
Jedynie tylko to, że obawiam się, że nie da się tak chlać, żeby nie urwał się film. Jedyna nadzieja, że znajdzie się jakiś uczciwy frajer, który przyzna się głośno, że nichuja nic nie pamięta.
Krótki wiersz o miłości
Moja krew ma kolor sadzy
moje EKG to hiperbola
hej!
a może tak zabawimy się w chowanego
ty się schowasz
ja się schowam
i nie odnajdziemy się juz nigdy więcej?
więcej?
weź nie pierdol, tylko wyliż mi jaja
moje EKG to hiperbola
hej!
a może tak zabawimy się w chowanego
ty się schowasz
ja się schowam
i nie odnajdziemy się juz nigdy więcej?
więcej?
weź nie pierdol, tylko wyliż mi jaja
Ballada o kackupie
kac kupa
kac kupa
kaca kupa
kaca kupa
obesrana moja dupa hej
śmierdząca kupa hej
taka właśnie jest
kac kupa
kac kupa
kaca kupa
kaca kupa
kto tego nie przeżył
ten nic o życiu nie wie
bo życie nudne by było
bez
kac kupy
kac kupy
hej
kac kupa
kaca kupa
kaca kupa
obesrana moja dupa hej
śmierdząca kupa hej
taka właśnie jest
kac kupa
kac kupa
kaca kupa
kaca kupa
kto tego nie przeżył
ten nic o życiu nie wie
bo życie nudne by było
bez
kac kupy
kac kupy
hej
Monika Monika
Moniko Moniko
jesteś mą poezją
jesteś mą liryką
twój kamuflaż to tanie wino
moja ty pijaczyno
pająk z pajęczyną
wpadłem jak mucha w sieć
nie przestajesz ozorem mleć
aż ślina się ciągnie mokrą nitką
od moich do twych ust artystko
picie wina prosto z gwinta
jak ostatnia lafirynda
ale jak nie kochac takiej wariatki
co usta ma jak czekoladki
jesteś mą poezją
jesteś mą liryką
twój kamuflaż to tanie wino
moja ty pijaczyno
pająk z pajęczyną
wpadłem jak mucha w sieć
nie przestajesz ozorem mleć
aż ślina się ciągnie mokrą nitką
od moich do twych ust artystko
picie wina prosto z gwinta
jak ostatnia lafirynda
ale jak nie kochac takiej wariatki
co usta ma jak czekoladki
kiszenie ogóra
zakisiłbym ogóra
lecz czy da mi to która?
czy da mi to która
bym zakisił ogóra?
albo chociaż kapuche
zakisiłbym kapuche
lecz czy dorwe taką juche
bym zakisił kapuche?
a marynować serdela
mimo, że to niedziela?
czy to która w niedziele
da mi marynować serdele?
czy znajdzie się taka
co ukisi mi raka?
czy ukisić raka
da mi która taka?
pytań tyle mnie trapi
czy mi która obłapi?
czy obłapi go która
mimo że zwisa mu skóra?
jak nie obłapi go która
to skorzystam ze sznura!
lecz czy da mi to która?
czy da mi to która
bym zakisił ogóra?
albo chociaż kapuche
zakisiłbym kapuche
lecz czy dorwe taką juche
bym zakisił kapuche?
a marynować serdela
mimo, że to niedziela?
czy to która w niedziele
da mi marynować serdele?
czy znajdzie się taka
co ukisi mi raka?
czy ukisić raka
da mi która taka?
pytań tyle mnie trapi
czy mi która obłapi?
czy obłapi go która
mimo że zwisa mu skóra?
jak nie obłapi go która
to skorzystam ze sznura!
sobota, 14 marca 2015
maczo
bo ja jestem maczo
baby dla mnie nic nie znaczą
i mdleją jak zobaczą
rodowy klejnot mój
tyle dziur jest do zatkania
pięknych genów do rozdania
o! na horyzoncie gibka łania
od razu ruszam w bój
komplementy iskrzą złotem
czerń czupryny zlewam potem
nie zostawiam nic na potem
oto sterczy mi już chuj
laska parska śmichy chichy
seks doprawdy jest łechczywy
ale spadam już mój miły
bo następny czeka luj
baby dla mnie nic nie znaczą
i mdleją jak zobaczą
rodowy klejnot mój
tyle dziur jest do zatkania
pięknych genów do rozdania
o! na horyzoncie gibka łania
od razu ruszam w bój
komplementy iskrzą złotem
czerń czupryny zlewam potem
nie zostawiam nic na potem
oto sterczy mi już chuj
laska parska śmichy chichy
seks doprawdy jest łechczywy
ale spadam już mój miły
bo następny czeka luj
Subskrybuj:
Posty (Atom)