środa, 18 marca 2015

Na spaceraku

Truchtem, truchtem, małym truchtem. Skocznie, podskocznie idę, przeciągam, bieżę. Słoneczko igra. Hu ha! Dobrze, dobrze. No to idę sobie.
Leciutko, swawolnie nóżkami przydreptuję. Ojej, ojej, jak swawolnie. Zamigotało udkiem bladym, dziewczęcym. Kraciaście zaspódniczyło,
zabielało bluzczyną prześwitującą. No no, to się zowie co się zowie, dziewczę blade, dziewiczo zasromane, oko spuszczone pod grzywką prostą.
No patrzę. Ech, ech, ech, z taką zgrzeszyć to nie grzech, ech. Myśli robaczywe, nieładne. Gdzie mi tam? Za starym. Dochodząca twierdzi, że taka
to osrać by mnie nie chciała! Czy aby, aby? No całkiem bez szans? Ech?
Popatruję lubieżnie, migocze udko łydką. Ciepło, więc nie osłonięte niczym, ale blade, blade, kurcze blade. Jakąś takąś ckliwość wywołuje, chęć
niesienia pomocy, tak, zaopiekować się solennie, potatusiować czule. Ugłaskać te włoski ciemne, proste, kokardkę poprawić, zapiąć guziczek,
a może rozpiąć?
Rozpiąć przypadkiem, nie nachalnie, wstydliwie, mimochodem, ale szpiegowsko, penetrująco, lubieżnie. Kuknąć, luknąć w zacienioną bladość.
O i pieprzyk tam jest. Odznacza się w cieniu intymnym. Na bladej bladości pieprzyk znamieniem kusi wzrok. I tak zanurzyć się  okiem wilgotnym
w te zakątki, zakamarki, w te blade krągłości, wklęsłości, pieprzyki pikantne. I tylko fale gorąca, w ten dzień skwarny, uderzają rytmicznie, gorączkę
niezdrową wywołując. I tylko słoneczko zajączkami prześwituje bluzeczkę, coraz to inne tajemnice ujawniając. Dziewicze tajemnice, nieodkryte
przez nikogo jeszcze. Spłonione dziewczę, coraz to szybciej pomyka, główka spuszczona, skraśniała, lękliwe oczęta. Myrdają łydy, uda, spódniczka
falująca, mrugająca. Biust nie trzymający się kupy, rozszalały pod oddechami szybkimi.
Spoko, spoko. Uśmiechy mam złośliwe, wredne, lisie, kulfejsowe, trolowe, satyrowe, lubieżne i zboczone. Pomali, pomali, a wydupczymy całe stado!
Zajdę cię a to z prawej, a to z lewej, dopadnę niewinność, zbrukam i potarmoszę, podkasam spódniczkę kraciastą, wychędożę!
Już już, dopadam, zakosami błyskawicowymi, przecinam, zacinam, brukam. Dopadam ud bladych i głową złą z uśmiechami złymi pcham się w ciasnotę
ciemną, słodką, pyszną. Pcham co sił, włażę niecierpliwie, rozpycham się w tej czeluści, ciemnej, ciepłej, wilgotnej. Włażę z buciorami, bez szacunku,
po chamsku. Sadowię się wygodniej, moszczę. Przezieram wzrokiem, mglisto, niepewnie, ale już się wyostrza, przejaśnia. Widzę, że biegnę, uciekam w
panice. Rozszalała ze strachu. Boję się panicznie, jakiś zboczeniec mnie ściga! Serce dławi się w gardle, ciemność przed oczami! Upadam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz