wtorek, 11 sierpnia 2015
Mała Robinsonada - Planeta Lumpex
Czajownik 20 3214
Lecimy, właściwie już tylko ja lecę.
Reszta towarzyszy opuściła naszą małą kapsułę. Józef postanowił zostać na Kurzej Łapce,
tak nazwał tę asteroidę i został tam sam jak palec. Bonifacy zasiedlił Margarynę, całkiem
sporą kometę, jej brudno-lodowa powierzchnia bardziej przypominała smalec ze skwarkami,
ale Bonifacy zaparł się przy tej nazwie. Zbudował sobie igloo.
Genowefa, jedyna kobieta pośród załogantów, w czasie swoich trudnych dni, z płaczem
postanowiła zasiedlić nowo odkrytą, moherową planetę, o przewrotnej nazwie Moher One
nadanej przez zgryźliwego ostatnio Zenobiusza, który nie wytrzymawszy Silence Universe
wskoczył na nadlatującego właśnie meteoroida.
Tak więc zostałem całkiem sam.
Ja, Symeon Pankracy Czwarty, postanowiłem pisać ten dziennik, coby pamięć o nas nie
zagasła.
Plejownik 21-25 3214
Wstałem świtkiem, właśnie Biały Karzeł rozgonił nocne koszmary, gdy moim oczom ukazała
się brudna, okuta na brzegach skrzynia. Miała zamczyste wieko i obluzowany jeden zawias.
Wykonałem pomiary. Albedo miała nikłe, siła ciążenia tez na niej nie była imponująca.
Wirowała statecznie wokół osi, z niewielka precesją, to pewnie wpływ tego obluzowanego
zawiasu. Nawet lekko skrzypiała przy obrotach dobowych. na jednym jej rogu zauważyłem
dziurę, jakby wygryzioną przez myszy.
Postanowiłem tam właśnie się udać.
Zadokowałem korabia na jednym z nitów i ostrożnie wysiadłem z pojazdu. Udałem się w
kierunku wygryzionej dziury. Powitała mnie ciemność otchłani, w którą, uważając na drzazgi,
ostrożnie się wsunąłem. Potknąłem się kilkukrotnie o jakieś rupiecie, ale dzielnie podążałem
dalej. Ilość kurzu była powalająca. Dobrze, że jako kosmonauta - zwiadowca, nie cierpię
na alergię. Ogarnąłem nieco zwisające wszędy pajęczyny, gdy zauważyłem mniejszą skrzynię.
Otwarłem ostrożnie wieko i oczom mym ukazał się niezwykły widok.
Piękny, malowniczy, wręcz bajkowy świat, zaludniony liczną gromadą brodatych lumpków.
Chodzili, biegali, nerwowo się rozglądając i zbierając, a to pety leżące na ulicach ich
bajkowego miasteczka, a to puszki po piwach, a to butelki.
Ubrani byli w czarne chałaty i nosili wysokie, cylindryczne nakrycia głowy.
Czasami dochodziło do ostrych starć, gdy znaleziony pet okazywał się wyjątkowo okazały,
albo w puszce było jeszcze sporo piwa.
Uśmiechnąłem się ciepło do tych ludzików, jak Bóg z niebios i ostrożnie zamknąłem skrzynię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz