środa, 19 sierpnia 2015

Żelujże Żeglarzu



Było już późno, ale ja wyszykowany na tip top.
Braki w uzębieniu uzupełnione, włos wyczesany pod włos, buty wyglansowane, bródka uczerniona
flamastrem, krocze wydepilowane.
Jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro - tak! jestem zrobiony na bóstwo.
Pełen werwy okiełznałem nerwy i wybiegłem z mieszkania z przytupem, troszkę jeno podkręcając
lewym butem. Poszedłem znanym tylko mi skrótem.
Spotkałem po drodze Wańkę Wstańkę co od dawna drzemał w przydrożnym rowie i nie wstawał.
Oczekiwał końca świata a tak na prawdę to na brata. Na brata mulata co miał dwa lata do odsiadki.
Minąłem Wańkę jak sen jaki zły i poszedłem dalej.
Zbliżałem sie do Centrum, brama w bramę stały latarnie oblepione przez całujące się ćmy.
Wszedłem w pierwszą z brzegu. Sezamowe wrota stały otworem, wąskie schodki w kamienne
podziemia, niebieskie światła i czterdziestu rozbójników Alibaby.
Wymówiłem tajemnicze zaklęcie przy pomocy zwitka banknotów i dokonało się to o czym marzyłem
od tygodnia. Gęsta mgła, sztylety laserów, muzyka techniczna. Poniosło mnie gdzie wzrok nie sięga.
Z trudem wymacałem barmana, dumnie pokazałem stygmatyczną pieczęć na przedramieniu.
Dżin z tonikiem, słomka i cytrynka. Tak uzbrojony ruszyłem w bój mój ostatni.
Przedzierałem się przez zamglone, drgające ciała. Trupie kolory ożywiały wyobraźnię. Ciągnąłem
słomkę i przebijałem się głową przez mur. W końcu dopadłem, zaciszna salka, ledwo kilka osób,
nieprzytomne oczy.
Osiadłem na mieliźnie z trudem utrudzonego żeglarza, siadłem przy ciężkiej ławie niby
korabiu Robinsona. Zjadłem cytrynkę. Zza pazuchy wymanewrowałem flaszkę, ulałem co nieco.
Ostre dźwięki i szpady laserne nawet tu docierały, ale przytłumione i bez tej mocy.
Zbędną słomkę wyplułem na podłogę i pociągnąłem drinka. Pływałem razem z kajutą na wzburzonym
morzu, rudy bosman znów polał. Było ostro, zbyt ostro, zacząłem tracić poczucie rzeczywistości
i miałem pierwsze objawy choroby morskiej. Wyskoczyłem za burtę.
Chłodna toń orzeźwiła mnie nieco.
Dostrzegłem latarnię morską a przy niej syrenę, podpierała ją jakby się miała zawalić.
- Dokąd to żeglarzu? - zaśpiewała syrenim głosem.
- Przekraczam Rubikon - zakrakałem.
Popłynęła ze mną.
***
Obudziłem się nad ranem w kałuży moczu i niedopitej wódki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz