Zakolegowałem się raz z Murzynem. Miał czarnego kota i był satanistą. Zaprosił mnie późnym wieczorem, wybijała właśnie północ, do swojego mieszkania na tajne misterium. Miała być odprawiana Czarna Msza.
Mój kolega Murzyn, założył czarną szatę, zapalił czarne świece, tylko one rozświetlały gęsty mrok
i wyciągnął z worka czarnego kota.
Wzniósł go wysoko nad głowę, kot wił się rozpaczliwie, i raptownym ruchem przytulił go do siebie i cicho załkał. Patrzyłem na to wszystko z wytrzeszczonymi oczami. Spodziewałem się najgorszego. Nagle przeciąg zdmuchnął świece i wszystko pochłonęła aksamitna ciemność.
Uciekłem czym prędzej - nienawidzę czarnych kotów, przynoszą pecha. Na dodatek było dzisiaj trzynastego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz