Pojawił się na moim nosie pryszcz. Pryszcz jak pryszcz, każdy chyba zaliczył choć jednego, lecz ten pryszcz to nie był zwykły pryszcz.
To był duży, gadający pryszcz.
Jeszcze pół biedy jakby gadał jakieś mądre rzeczy. O sensie życia, albo o poezji, no sam nie wiem o czym jeszcze, ale nie, ten mój pryszcz na nosie wygadywał same bzdury.
Co gorsza, zaczepiał nieznajomych mi ludzi gdy byliśmy w miejscach publicznych. W środkach komunikacji miejskiej zaczepiał dziewczęta, przez co wychodziłem na pedofila, albowiem jestem posunięty w latach, a mój pryszcz gustował w nastolatkach..
W kościele, gdy byłem pogrążony w modłach, pryszcz głośno klął i szerzył herezję, w wyniku czego, wierni, o mało nie spalili mnie na stosie przygotowanym naprędce z zebranych modlitewników i podpalony wielką gromnicą. Na szczęście udało mi się skryć w wielkiej kropielnicy.
Tak tedy, mając już serdecznie dość, postanowiłem pozbyć się pryszcza, nie czekając aż dojrzeje i sam pęknie.
Udałem się do łazienki, w której miałem wielkie lustro i przygotowałem sobie zestaw narzędzi chirurgicznych. Był to wielki, kuchenny nóż, obcążki, stara żyletka polsilver i duża gromnica ukradziona z kościoła. Pryszcz widząc co się święci, zaczął mnie przekonywać, żebym zaniechał zbrodniczych czynności, że taki gadający pryszcz to ewenement na skalę światową i że teraz juz będzie Grzeczny. Był młody i głupi, chciał się wyszumieć ale teraz już jest dorosły i poważnie myśli o życiu. Chce założyć rodzinę, ustatkować się, zarabiać uczciwie na umowie śmieciowej i mieć gromadkę dzieci.
Tak słuchałem jego przemowy i zrozumiałem, że już dojrzał i sam pęknie. Na umowie śmieciowej nie ma żadnych szans na godny byt, bowiem mój pryszcz w desperacji przeobraził się w czyraka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz