sobota, 18 lipca 2015

Duch

Wywołaliście kiedyś ducha?
Ja raz wywołałem, ale bardzo nietypowo.

Otóż, nastolatkiem ze śpikiem z nosa będąc, parałem się amatorską fotografią.
Oczywiście, w tych latach wchodziła w rachubę tylko fotografia czarno-biała.
Kolorowa dopiero raczkowała.
Miałem ciemnię w kiblu, tam wywoływałem filmy w koreksie, a u siebie w pokoju
dokonywałem reszty obróbki, gdzie już niepotrzebna była absolutna ciemność,
można było operować przy czerwonym świetle.
W takich warunkach obrabiało się papier foto, podczas uzyskiwania już gotowych
odbitek, czyli gotowych zdjęć.
Wywołany i utrwalony film mozna było obejrzeć przy zwykłym świetle.

Ale jak to się ma do duchów?
Otóż, goniłem po różnych dziwnych miejscach z moim aparacikiem fot, marki AMI,
plastikowy cudak produkcji polskiej, i robiłem zdjęcia czemu popadnie.
A to matkę zaskoczyłem w dziwnej pozycji, a to siostrę, właziłem pod ławki w parku
i fociłem chyłkiem tyłki, a to zapuszczałem się w jakieś obskurne rudery i polowałem
na gołębie, zdechłe szczury itp
I razu pewnego, mając już pełną szpulkę cudacznych zdjęć, wywołałem ten film
w kiblu i już z gotowym negatywem udałem się do pokoju obejrzeć rezultat.
Jakież było moje zdumienie, gdy na każdym kadrze filmu było widać tylko jakąś
ciemną postać i nic więcej.
Doszedłem do wniosku, że musiałem coś spieprzyć albo mój świetny aparacik
uległ poważnej awarii. Mimo to, wsadziłem film w powiększalnik i zrzutowałem
obraz negatywu na papier fotograficzny. Oczywiście w czerwonym świetle,
najpierw chciałem zobaczyć powiększony kadr.
Zobaczyłem czarnego osobnika, prawdopodobnie płci męskiej w jakiejś kapocie,
czy też kapturze na łbie, coś w ten deseń. Tło było mocno rozedrgane, mało
czytelne, jakieś smugi, rozmazania, ogólny chaos.
Zdjąłem z powiększalnika czerwony filtr i naświetliłem papier przez krótką chwilę.
Papier pozostał biały, a właściwie różowy w czerwonym świetle, wrzuciłem go
do kuwety z wywoływaczem i zaczął się jawić obraz pozytywowy.
Postać była biała, rozedrgane smugi niewiele się zmieniły, tło było bez większych
zmian. Już miałem wyciągnąć papier, nie powinien za długo moczyć się w wywoływaczu,
gdy zobaczyłem, że na białej, bez wyrazu i bez szczegółów twarzy zaczęło się coś
pojawiać.
Najpierw pojawiły się oczy, czarne jak smoła. Następnie wielki nos.
Przyglądałem się z zapartym tchem. Chwilę później pojawiły się usta.
Zaczeły się poruszać. Przetarłem oczy z niedowierzaniem, myślałem, że mi się coś
majaczy. Ale nie, usta poruszały się coraz gwałtowniej, wyrażały wściekłość,
wyglądało to tak, jakby postać na zdjęciu krzyczała.
Ale nic nie było słychać, panowała martwa cisza, tylko te usta, rozedrgane,
międlące coś bezgłośnie, wyszczerzały zęby w okropnych grymasach,
próbowały mi coś na gwałt przekazać.
To było okropne, ten niemy krzyk szaleńca. Bo na szaleńca ta postać mi
wyglądała, była jak obłąkana.
Niestety, po chwili papier zaczął czernieć, zanikały szczegóły, a ja byłem tak
osłupiały, że ani nie drgnąłem. Papier w końcu sczerniał całkowicie.
Nie było już nic widać.
Przypomniałem sobie o negatywie. Rozwinąłem go niecierpliwie. Na każdej klatce
to samo, zupełnie bezbarwny kadr.
Nie było nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz