Sołtys Balcerzak, ze wsi Kniszki Górne, był niewątpliwie smakoszem.
Doceniał w pełni wykwity sztuki kulinarnej swojej żony. Zjadał wszystko, co mu uszykowała,
nie marudził, tylko konsumował wykwintne dania jej autorstwa.
Właśnie wjechała na stół kaszanka z pęczakiem, zasmażana z cebulką, do tego wielki,
kiszony ogór i pół bochenka chleba, pokrojonego w zgrabne skibki.
Sołtys Balcerzak, zjadł kaszankę ze smakiem, zakąsił ogórem, przegryzł rumianym chlebem,
popuścił pasa i rzekł do żony:
- Droga żono, sprawiłaś mi wielką radość tym wykwintnym daniem, ale żeby ta dość tłusta
potrawa dobrze się trawiła, potrzeba mi odpowiedniego rozpuszczalnika. Według najnowszych
badań, tym czymś jest alkohol etylowy albo poprawniej etanol, albo już tak całkiem prosto
i wulgarnie mówiąc, tym czymś jest bimberek twojej matki a mojej teściowej.
To rzekłszy sołtys Balcerzak, rozparł się wygodnie w fotelu i popatrzył wyczekująco
na swoją połowicę.
Żona sołtysa Balcerzaka Balbina, wiedziała dokładnie co ma teraz zrobić. Pobiegła w try miga
do piwnicy, gdzie kisiła się w srogich, dębowych bekach kapusta i otwarła tajemną klapę, gdzie
pięterko niżej dojrzewała słynna księżycówka teściowej sołtysa Balcerzaka, a matki Balbiny,
żony sołtysa Balcerzaka. Wyciągnęła omszałą flaszę ze srebrzystym, w świetle małej lampki,
płynem i popędziła do męża, stawiając triumfalnie butlę na stole.
Sołtys Balcerzak, jako smakosz, nigdy nie degustował bimberku z kieliszków, pił prosto z tak
zwanego, gwintu.
Wypiwszy jednym cięgiem prawie pół butli mocarnego samogonu, postanowił się przejść po
obejściu, co by pańskim okiem trochę koni podtuczyć. Chodził, doglądał, a to krówkom wymiona
pomacał, a to świnkom gnój przerzucił, a to kurkom ziarnem sypnął.
Chodził tak i chodził, zaglądał we wszystkie zakamarki coraz to bardziej wnerwiony.
W pewnym momencie, wlazł w świeżą kupkę nawozu, zostawioną przez rączego, jego konika,
i pacnął się w czoło.
- Kurwa, coś mi tu śmierdzi - rzekł i pociągnął wielkim, fioletowym nosem.
Faktycznie, unosił się w powietrzu ledwo wyczuwalny zapach zgnilizny. Węsząc na podobieństwo
starego, utytego psa, sołtys Balcerzak poszedł tropem.
Musimy teraz nadmienić słów kilkoro o teściowej sołtysa Balcerzaka.
Otóż, matka Balbiny a teściowa sołtysa Balcerzaka, nie tylko komponowała wyśmienity trunek,
którym tak delektował się sołtys Balcerzak, ale też eksperymentowała w dziedzinie medycyny
naturalnej, ekologicznej i niekonwencjonalnej, co by odzyskać młodość wzorem królowej
Kleopatry. Co prawda nie kąpała się w mleku, to by był dopust boży i armagiedon, tylko
postanowiła wypróbować moc kiszonej kapusty, która jak wiadomo, posiada wiele cennych
witamin, mikro i makro elementów, poza tym jest znana ze swoich leczniczych właściwości,
chociażby w leczeniu kaca.
Wlazła zatem, owego dla niej feralnego dnia, do wielkiej dębowej beki, i kisiła się z kapustą
już kilkanaście godzin, wystawał jej tylko łeb. Z beki jej ten łeb wystawał.
Niestety, teściowa sołtysa Balcerzaka, nie uważała, żeby podmywać się nazbyt często, w myśl
mądrości ludowej: "Częste mycie skraca życie", więc taka trochę niedomyta wlazła do beki
jak do wielkiego gara.
Mikroflora i mikrofauna teściowej sołtysa Balcerzaka ruszyła na podbój nowych rewirów.
Biedne bakterie kwasu mlekowego były bez szans w potyczce z drożdżami i innymi grzybami
pochwowymi teściowej sołtysa Balcerzaka.
Mówiąc prosto i prosto z mostu, kapusta zaczęła gnić i porastać.
Sołtys w końcu dotarł tropem do piwniczki, zobaczył łeb swojej teściowej. Zapłonął świętym
oburzeniem i zrobił to co by zrobił każdy na jego miejscu. Każdy sprawiedliwy i bogobojny
obywatel wsi Kniszki Górne. Założył krągłe wieko na bekę i zabił gwoździami.
Prawie jak Jezusa Żydzi. Następnie obmył ręce, pomodlił się pod świętym krzyżykiem u proga
i poszedł spać, uprzednio dopiwszy księżycówki, śpiąc snem sprawiedliwego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz