Płyniemy tą rzeką, gdzie u źródła najczyściej się działo. Rwące strużyny, meandry artystycznego niepokoju. Gdzieniegdzie zboczyliśmy z obranego kursu ku świetlanej przyszłości. Zamuliło czasem, ściągnęło wirem na dno, lecz płyniemy pełni nadziei. W usta nabraliśmy wody, lecz żagiel łopocze. Szkoda tylko, że na horyzoncie majaczy tama.
Korab nasz, zmurszały i stary, załoga zmienia wachtę co rusz. Coraz to inny na bocianim gnieździe wypatruje swojego Eldorado.
Aquirre, Gniew Boży, wystraszył jeno stado małp. Wyżarły już cały zapas bananów. Jeszcze w pojedynkę wyrywamy się do żagli, zmrużywszy oczy wypatrujemy gwiazd.
Lecz już nas dopadł, czarnym murem, ostatni kamyk beznadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz