Pociągam delikatnie za sznurki. Kurtyna snu opada. Wtedy dopiero widzę co zmarnowałem.
Jestem tylko widzem.
Cofam się do lepszych czasów dzieciństwa. Zdobywanie nowych rubieży, przekraczanie wszelkich
granic przyzwoitości. Coś mi z tego zostało. Zatrącam nasiąkniętą skorupką.
Ale to tylko wybryki. Wybryki mojej natury.
Tkwię w tym stanie nienaturalnej dorosłości i borykam się z małym Krzysiem, siniaki na nogach,
guzy na głowie, szalona chęć eksploracji śmietników.
Wędrówki pod ławkami w parku w poszukiwaniu tajemnicy ukrytej głęboko pod spódniczkami.
Wieczny niepokój, wieczna tęsknota.
Raz o mało nie puściłem z dymem szkoły, potężna paczka wybuchowa, podłożona pod oknami
szkolnych ubikacji. Skończyło się na wielkim dymie.
Mały Krzyś, mały chemik, mały anarchista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz