W Wankuwer spotkałem się z Shidlack-Conevcą. Faktycznie nazywa się Szydłak-Konewka ale po wyjeździe
z Polski tak szybko się zaaklimatyzował w nowym, kanadyjskim otoczeniu, że musiał się przemianować.
Poza tym, zawsze go bolało to niefortunne połączenie tych dwóch tak bardzo siermiężnych członów jego
nazwiska. Bo i Szydłak i Konewka. No śmiech na sali normalnie. Natomiast Shidlack w połączeniu
myślnikowym z Conevcą już całkiem inaczej brzmi. Tak światowo i zacnie.
Ja też, jak tylko wyemigruję z Polszy, natychmiast się przemianuję na Christophera Augusta, żeby być
światowym i żeby nie być siermiężnym Sierpniem. Bo to mnie boli, ta siermiężność Sierpnia.
No więc spotkałem się Alphonsem Shidlack-Conevcą w Wankuwer. Pytanie, skąd się tam wziąłem?
Nie, nie wyemigrowałem jeszcze, dalej jestem tylko Krzysztofem Sierpniem. Takim bardzo zwyczajnym.
Po prostu pojechałem sobie na wycieczkę, w celach turystycznych.
Dałem się uwieść słynnym kanadyjskim lasom i właśnie przebywając w parku miejskim w Wankuwer,
spotkałem Alphonsa.
Alphonso, bardzo bywały, o czym świadczyły fioletowe szkła jego okularów i liczne metalowe precjoza
na jego ciele, w rodzaju złotego łańcucha na szyi, złotych sygnetów na większości palców u rąk,
(u nóg nie sprawdzałem) i szczerozłotego uśmiechu na twarzy, którym to uśmiechem rozsyłał po
okolicy wesołe zajączki.
W ogóle biła od niego jasność jak od jakiegoś mesjasza.
Ja szary i skundlony, w sfilcowanym sweterku, postanowiłem się ukłonić Alphonsowi.
Powiedziałem: "Dziń dybry"
To miał być taki inteligentny żart, świadczący o mojej światowości, że już kaleczę język polski, taki
jestem ogarnięty i światowy i taki bywały na międzynarodowej scenie.
Niestety, Alphonso nie docenił mojego inteligentnego i jakże subtelnego żartu, bo tylko burknął
coś po kanadyjsku, żebym spierdalał czy coś w tym rodzaju.
Usłuchałem go bezzwłocznie, zwłaszcza, że towarzyszyła mu dwójka dziwnych osobników
o byczych karkach i o nieobecnym spojrzeniu ukrytym za ciemnymi szkłami.
Tak właśnie wyglądało moje pierwsze i ostatnie zarazem spotkanie ze słynnym Alphonsem
Shidlack-Conevcą w Wankuwer.
Może i wam kiedyś dopisze to szczęście osobistego kontaktu z tak wybitną personą.
Ja miałem to szczęście.
Resztę urlopu spędziłem w ostępach kanadyjskiego lasu, gdzie zaprzyjaźniłem się szorstką
przyjaźnią z wiewiórką Matyldą.
Jakiś czas dała mi nawet pomieszkać w swojej osobistej dziupli!
Arewuar, jak mówią Kanadyjczycy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz