niedziela, 12 lipca 2015

Lipcowe migdały

Dzisiaj, o trzynastej, się zakochałem.
Tak jest, zakochałem się i to od pierwszego wejrzenia.
Pierwszy raz od dłuższego czasu, wyjrzałem przez okno. Tak w ogóle to nie wyglądam przez okno, nie lubię tego.
Świat zewnętrzny mało co mnie obchodzi. Wystarczy, że mam z nim styczność w drodze do i z roboty. Jak już
jestem w domu, przestaje mnie cokolwiek obchodzić, w sumie to najchętniej w ogóle bym okno zlikwidował.
Już nawet przemyśliwałem nad tym, żeby je wręcz zamurować.
A jednak dzisiaj o trzynastej, wyjrzałem przez okno i mnie zamurowało a nie okno. Zobaczyłem JĄ.
Żadna piękność, gruba, pasztetowa baba o skołtunionych, tłustych włosach. Jednak miała w sobie to coś.
Coś niewyrażalnego w słowach.
Wygląd zewnętrzny wręcz odpychał, chodziła w opiętych dresach, wyglądała trochę jak baleron. Zwaliste
fałdy tłuszczu co rusz drgały i przelewały się pomiędzy splotami dresu, chcąc wyniknąć a to górą, a to dołem,
ale opiętość dresu uniemożliwiała im ucieczkę.
Chodziła szurając rozklapanymi buciorami, łeb miała przeważnie zwieszony i mruczała coś do siebie.

Jednak, gdy ją zobaczyłem dziś o trzynastej, poczułem jakby mnie piorun raził. Kolana mi zmiękły i o mało
nie zemdlałem. Świat mi zawirował, ptaszki zaczęły śpiewać miłosne trele, a pszczółki Maje znosiły mi miód
na serce. Jednym słowem, byłem wniebowzięty.
A dobiło mnie już całkiem zawodzenie Wodeckiego w radiu. Wiecie, o tej pszczółce, co ją zowią...

Wszystko pięknie, ładnie, ale babsztyl w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Wysłałem przez okno cały swój
ładunek feromonów, męskich dodatnich i nic. Babsztyl siadł na ławce, rozpieczętował sprawnie puszkę piwa VIP
i pogrążył się w degustacji, leniwie jeno odganiając się od krążących nad nią much.

Ja też sięgnąłem po piwo, miałem jeszcze dwa w lodówce, i razem piliśmy pogrążeni w myślach.
Ona na ławce, ja w oknie.

I tak popijaliśmy to piwo, leniwie odganiając się od much, gdy nagle do ławeczki z moją ukochaną
podszedł jakiś lump i zagadał w te słowa:
- Heloł bejby zabawimy się?- na te słowa moja Afrodyta wstała z trudem z ławeczki i poczłapała za swym
Adonisem, na odchodnym rzucając pustą puszką w moje okno i krzycząc:
- Gudbaaaaaj majlaw, guuuuudbaj!!!

Zrozumiałem wówczas jedno. Tak, to prawda, jesteśmy już w Europie, nie ma to tamto, a języki trzeba znać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz